poniedziałek, 27 września 2010

"nowy rok" dzień dwieście sześćdziesiąty dziewiąty.

niedziela.

rano do roboty. tym razem pojawił się ktoś więcej, więc nie siedziałem sam. przede mną kolejna misja z reaktorem, dzięki któremu udało się stworzyć symulację "żyjącej elewacji".

animowanie, szperanie w internecie w poszukiwaniu rozwiązań. tuż przed wyjściem konsultacja.

w kamienicy przy alei tłoczno od gości. najmłodszy miał jakieś półtora miesiąca, stąd cała uwaga i rozmowa była skupiona wokół tej drobnej osóbki. mimo całej słodkości tego dziecka, mój paraliż pozostaje wciąż aktywny, boję się cudzych bobasów i póki sam sobie takiego nie zmontuję raczej nie należy oczekiwać cudownej przemiany.

wieczór niestety nie wypalił tak, jak był zaplanowany, wszystko przez omyłkę w godzinach. koncert udany, ale w połowie, bo drugiej połowy nie uraczyłem. nie to, że nie mogłem wysiedzieć dwóch godzin, po prostu w ogóle nie siedziałem. stojące miejsca w filharmonii to po prostu delikatna przesada. było więcej wejściówek, niż miejsc na sali. swoją drogą - dość uważnie przyglądałem się temu wnętrzu, które ostatnio odwiedziłem jakieś hm, żeby nie skłamać - 3-4 lata temu. z doświadczeniem po konkursie włączył mi się tryb analityka - słuchałem więc nie tylko koncertu - słuchałem pomieszczenia. swoją drogą - szumy z głośników zbyt wyraźne.

po połowie koncertu pojechaliśmy do pomiędzy. spiliśmy piwko, zjedliśmy to i owo, pogadaliśmy, pośmialiśmy się. było miło.

wieczorem krótkie spotkanie z W, akcja z drukarką, w TV ciekawy program o El Bulli - polecam ogarnąć temat - kuchnia widziana oczami naukowców to inny świat. i podobno bardzo smaczny.

przed północą urwana w moment radość. zapowiada się pracowity poniedziałek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz