czwartek, 9 września 2010

"nowy rok" dzień dwieście pięćdziesiąty drugi.

czwartek.

ponownie kilkukrotna "drzemka". drapanie i gryzienie.

dwa pączki, w pracy znów na 10:00, znów owocnie, znów w napięciu. rozmowa o informatyce, architekturze, puenta. później znów to samo, ale już oficjalnie, w czwórkę, przy szklanym stole. zapowiada się dużo pracy.

od poniedziałku rozpocznie się więc wielka masakra, do której zaprosiliśmy M. plan jest taki, żeby machnąć i projekty, i dyplomy.

w gąszczu obowiązków musiało się znaleźć kilka minut na opanowanie dokumentów dotyczących warsztatów, a także na kolejną mapkę dla J. dziś tylko jeden biznesowy telefon. sprawa folderu rozstrzygnie się w poniedziałek, spotkanie ustalone na dziesiątą.

jako że cały dzień padało, a dajśmanowe buty okazały się być mocno przemakalne, nabawiłem się kataru. praca nie szła więc tak szybko jak bym tego chciał, stąd musiałem zrezygnować ze szpakowego spotkania na 19:00, natomiast nie mogłem opuścić próby. w weekend kolejne występy kabaretu Szarpanina, na których po raz drugi zostanę "tymczasowym puszczaczem dźwięków".

zanim jednak pojawiłem się na próbie, warto zauważyć, że jak nigdy to ja i F wyszliśmy z biura jako pierwsi, podczas gdy cała reszta śmietanki pozostała przy pracy.

po wyjściu z próby - nie żałowałem. mimo ziąbu, jaki panuje zawsze w scenie kontrasty wybawiłem się jak nigdy. w razie potrzeby przypomnienia sobie, co tam się dziś działo, nagrałem 17-minutową pamiątkę z tej kabaretowej masakry mikrofonem i statywem.

wracając do domu wstąpiłem do lewiatana, potem wspiąłem się na trzecie piętro, zgotowałem obiad, wypiłem herbatkę. w międzyczasie kot w sile swego szału poczynił rzeczy niegodne, zatem odbył kilkuminutową karę w koszyku, przykryty kocem. wypłakał się, wyżalił, po czym gdy tylko go wyjąłem nastąpiła (zapewne chwilowa) przemiana. mrucząc tylko pląsał wokół mnie, za chwilkę zasiadł koło mnie i zasnął. ja w takim razie miałem spokój w ramach wieczornego blogowania, a skoro już dobrnąłem do końca, strzelę sobie należnego redds'a z lewiatana.

za 51 minut piątek. czekam :*

3 komentarze:

  1. oj tak, dajśmanowe przemakalne są

    OdpowiedzUsuń
  2. Sara, proszę... To ja te buty na półce zauważyłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu, ja tylko tam buty mogę kupować, więc dla mnie to już norma, że buty jesienią/zimą po prostu przemakają, tak tylko potwierdziłam fakt ;)

    OdpowiedzUsuń