środa.
dzikość tego dnia mnie chyba przerosła, skoro już teraz (wpół do jutra) chce mi się tak bardzo spać.
poranek straszny. kot pod kołdrą, na kołdrze, obok materaca, gryząc, drapiąc i zaczepiając. budzik wył od 7:30. nie wiem, ile to pobudek, ale do pracy wyszedłem około 10:00. po drodze jak niemal co dzień genial - drożdżówka i jagodzianka, natomiast nie-jak-co-dzień kilka telefonów, jeden po drugim: G, K, I, K, każdy w jakiejś innej sprawie. przyszedłem do pracy i już byłem zmęczony natłokiem pytań, próśb i życzeń.
odpaliłem kompa, przyniosłem sobie tależyk, sprawdziłem pkp i nim zjadłem jagodziankę, już pojawił się J, z pytaniem o pomoc. jak to mówię - jak boli, to znaczy, że się żyje. zatem w pocie czoła przebrnąłem przez kilka poważnych zadań tego dnia.
pod koniec "etatu" przyszedł F, co skłoniło mnie do odświeżenia swojej celności. skończyłem zatem wszystkie swoje dzisiejsze zadania, i zasiadłem do wojennej strzelaniny. jeszcze przed wyjściem z pracy umówiliśmy się na jakieś małe piwo, jednak nieco później, bo o 19:00 dobrnąłem ledwo do połowy swoich zadań.
wsiadłem w siódemkę i pognałem do alter, gdzie spotkałem się z K, P i przede wszystkim C. uzgodniliśmy sporo, jak na tak krótkie spotkanie, a zaraz później wsiedliśmy w auto, i pognaliśmy do mnie omówić drugą kwestię - kwestię warsztatów. póki co nic nie zdradzam, wyjdzie w praniu.
kiedy skończyliśmy posiedzenie, zrobiła się jakaś 22:00, zostało więc niewiele dnia, a plany wciąż w toku. skorzystałem z okazji i zabrałem się z K i P autem, dzięki czemu na pewno zaoszczędziłem nieco grzebania się przez miasto. po drodze uderzyliśmy w krótką wymianę zdań na temat oxygen'a, który, muszę to przyznać, nocą wygląda znakomicie, mimo że, jak to wspólnie ustaliliśmy, nie jest to budynek wybitny, ale to dobra architektura, a w skali Szczecina wręcz nowoczesna.
kiedy dojechaliśmy na miejsce, ustaliliśmy ostatnie sprawy dosłownie przez próg samochodu, a potem ruszyłem na "spotkanie żywieniowo-towarzyskie". był nie tylko obiadek, ale i pyszny drożdżowiec, a w międzyczasie czytałem. czytałem list. list ze szkocji. doszedł szybciej niż się spodziewałem, czytałem z przyjemnością. co ciekawe, zgodnie we trójkę stwierdziliśmy, że pismo na kopercie jest bardzo podobne do mojego.
w tvp właśnie leciał pianista. nigdy nie widziałem filmu w całości, tym razem trafiła mi się sama końcówka. piękny obraz, aż szkoda, że oglądany na raty. zaraz po tym, jak się skończył musiałem wychodzić, mimo, że plany uległy zmianie. zgodnie z F odpuściliśmy browarek. dochodziła 23cia, zatem ostatni tramwaj już niebawem.
czekając na tramwaj przeczytałem korespondencję raz jeszcze, a w drodze ponownie przez chwilkę zawiesiłem oko na oxygenie, dojechałem dwójką do sprzymierzonych, wysiadłem i w końcu poczułem ulgę, że ten dzień dobiegł końca.
to była bogata środa, o jeden dzień bliżej do piątku. czekam :*
Reklama ku końcowi!
13 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz