środa, 8 września 2010

"nowy rok" dzień dwieście pięćdziesiąty pierwszy.

środa.

dzikość tego dnia mnie chyba przerosła, skoro już teraz (wpół do jutra) chce mi się tak bardzo spać.

poranek straszny. kot pod kołdrą, na kołdrze, obok materaca, gryząc, drapiąc i zaczepiając. budzik wył od 7:30. nie wiem, ile to pobudek, ale do pracy wyszedłem około 10:00. po drodze jak niemal co dzień genial - drożdżówka i jagodzianka, natomiast nie-jak-co-dzień kilka telefonów, jeden po drugim: G, K, I, K, każdy w jakiejś innej sprawie. przyszedłem do pracy i już byłem zmęczony natłokiem pytań, próśb i życzeń.

odpaliłem kompa, przyniosłem sobie tależyk, sprawdziłem pkp i nim zjadłem jagodziankę, już pojawił się J, z pytaniem o pomoc. jak to mówię - jak boli, to znaczy, że się żyje. zatem w pocie czoła przebrnąłem przez kilka poważnych zadań tego dnia.

pod koniec "etatu" przyszedł F, co skłoniło mnie do odświeżenia swojej celności. skończyłem zatem wszystkie swoje dzisiejsze zadania, i zasiadłem do wojennej strzelaniny. jeszcze przed wyjściem z pracy umówiliśmy się na jakieś małe piwo, jednak nieco później, bo o 19:00 dobrnąłem ledwo do połowy swoich zadań.

wsiadłem w siódemkę i pognałem do alter, gdzie spotkałem się z K, P i przede wszystkim C. uzgodniliśmy sporo, jak na tak krótkie spotkanie, a zaraz później wsiedliśmy w auto, i pognaliśmy do mnie omówić drugą kwestię - kwestię warsztatów. póki co nic nie zdradzam, wyjdzie w praniu.

kiedy skończyliśmy posiedzenie, zrobiła się jakaś 22:00, zostało więc niewiele dnia, a plany wciąż w toku. skorzystałem z  okazji i zabrałem się z K i P autem, dzięki czemu na pewno zaoszczędziłem nieco grzebania się  przez miasto. po drodze uderzyliśmy w krótką wymianę zdań na temat oxygen'a, który, muszę to przyznać, nocą wygląda znakomicie, mimo że, jak to wspólnie ustaliliśmy, nie jest to budynek wybitny, ale to dobra architektura, a w skali Szczecina wręcz nowoczesna.

kiedy dojechaliśmy na miejsce, ustaliliśmy ostatnie sprawy dosłownie przez próg samochodu, a potem ruszyłem na "spotkanie żywieniowo-towarzyskie". był nie tylko obiadek, ale i pyszny drożdżowiec, a w międzyczasie czytałem. czytałem list. list ze szkocji. doszedł szybciej niż się spodziewałem, czytałem z przyjemnością. co ciekawe, zgodnie we trójkę stwierdziliśmy, że pismo na kopercie jest bardzo podobne do mojego.

w tvp właśnie leciał pianista. nigdy nie widziałem filmu w całości, tym razem trafiła mi się sama końcówka. piękny obraz, aż szkoda, że oglądany na raty. zaraz po tym, jak się skończył musiałem wychodzić, mimo, że plany uległy zmianie. zgodnie z F odpuściliśmy browarek. dochodziła 23cia, zatem ostatni tramwaj już niebawem.

czekając na tramwaj przeczytałem korespondencję raz jeszcze, a w drodze ponownie przez chwilkę zawiesiłem oko na oxygenie, dojechałem dwójką do sprzymierzonych, wysiadłem i w końcu poczułem ulgę, że ten dzień dobiegł końca.

to była bogata środa, o jeden dzień bliżej do piątku. czekam :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz