sobota, 18 września 2010

"nowy rok" dzień dwieście pięćdziesiąty szósty.

rano o nieprzyzwoitej godzinie szóstej pobudka. pociąg właśnie wjeżdżał na teren dworca.

zapakowałem się czym prędzej do siedem-pięć, zostałem olany przez kierowcę, więc pojechałem za darmo, kupiłem bułeczki i twarożek i... nie działał domofon. pobiegłem więc zadzwonić z domu, bo komórka niestety padła, po jakimś czasie byłem już z K. ja dziś wróciłem, ona wyjeżdżała. nie dość, że czasu mało, to jeszcze każde z nas miało być dziś w pracy. dzień minął na ciągłym oczekiwaniu, do środy znów miałem zostać sam, zapowiadało się więc długie siedzenie w pracy i nudne wieczory.

po spacerze pod rektorat pożegnaliśmy się i poszedłem na spacer. zdzwoniłem się z P, umówiliśmy się nieco wcześniej. pogadaliśmy, dostałem wzór podania o dziekankę i poszliśmy do baru na umówione spotkanie.

chwilkę poczekaliśmy, ale nie zmarnowaliśmy tego czasu, wpadło kilka zasadniczych pomysłów.

ogólna koncepcja bardzo się spodobała, nie było żadnych przeszkód, a wręcz pojawiło się więcej opcji niż byśmy przypuszczali.

żeby jednak mimo wszystko nie kisnąć samemu w pokoju, zakupiłem dwa leszki i udałem się do H. ledwo dopiłem do połowy butelki, ledwo obejrzałem pół filmu i zasnąłem. obudziłem się na samą końcówkę, nieco przed pierwszą. pożegnaliśmy się, zgarnąłem kocura i łachy i poszliśmy do siebie.

mały w domu nieco stawiał opór, ale w końcu udało się go namówić, aby poszedł spać do siebie, więc wyjątkowo można było się normalnie wyspać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz