piątek, 30 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto dziewiętnasty.

kac moralny, californication, strona zsp.

kulinarne eksperymenty. na śniadanie kawa i marchew, na obiad makaron z sosem brokułowym.\

rowerowy spacer na zajebistych dwudziestkach-ósemkach. na błoniach truskawki z G i S i w końcu odebrany telefon.

cmentarz. zielono, ptaki, polujący kot, dzięcioł przy alei, A i P spotkani w drodze powrotnej. pytanie o symetrię.

dycha za buzi. dopita kokakola, mały miting z W i akademik.

rozmowa. google. "co bym zjadła?", "jedzenie". w końcu wiejska z menu marcopolo. muzyka, potrójny wrzątek, sen.

120 - przegotowana, zimna woda z pokala, nie taka straszna zimna pizza w windzie, telefon z odmową do S.

opierdzielanko przy californication, rowerowe plany itd. we'll see

czwartek, 29 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto osiemnasty.

znów zapominam.

117 - jakieś seminarium, jakieś głupie zakupy przed imprezą, bardzo kameralny koncert, spacer w okolicach wiaduktu, woda z czajnika.

21 - rocker - pustki - idę jeść. po drodze spotkanie z M - nikogo tam nie ma. spontaniczna decyzja, kfc i wino na tyłach netto. w klubie nadal rzadkość.

piwko, urodzinowe zero-pięć, lizaki barwiące język, zbieranie pieniędzy dla chorych dzieci, fecabook, sporo parkietu i sinusoidą do domu.

118 - nie wiadomo jak - przykryty kołdrą, bez cienia jakiejś piżamy, jak pan bóg stworzył, z zapalonym całą noc światłem i okrutnym polizakowym kapciem. niesmaczna woda, dobrze zliczona zawartość puszki.

kac. cały dzień kac. orzeźwiający przejazd rowerem do Z w sprawie zsp, naprawa strony, znów rower, ponownie kfc i ponownie spacer.

htdc radiogłowych.

w końcu spotkanie z G. piwko, kot-perwers z ołówkiem w dupie, historia z taksówkarzem i wiele innych przypowieści. nieziemskie kanapki, hormon.

masa znajomych twarzy, świetny klimat, i zbyt dobre samopoczucie...

sam sobie dzień dobry. 119

"nowy rok" dzień sto siedemnasty.

taaa...

wtorek, 27 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto szesnasty.

to tu, to tam i po poniedziałku. wieczorem kino i deszcz.

ostatnio chyba za dużo stresu, bo czasem zaczynam się zachowywać jak kretyn, trudno mi się pozbierać, nie potrafię dobrze wybrać.

zbyt często patrzę tylko przez swoje okulary.

dobranoc...

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto piętnasty.

właściwie teraz już połowa szesnastego, ale co mi tam.

łikent:

duuużo dubstepu. po sobotnim rysowaniu... nie pamiętam mówiąc szczerze. wiem tyle, wieczorem miała być impreza. dawnośmy nie balowali, poza tym cel słuszny - ur. G. po drodze jeszcze, co by klabingu stało sie zadość - retro. z nazwy klub, z oglądu speluniarski pub. no ale nie byle jaka muzyka grana przez nie byle kogo. W i O dali czadu, podobnie ich dredowy poprzednik. dramy i dbstp. słodko ale na trzeźwo, bo trzeba było się rozeznać w zdolnościach chłopaków. po występie obustronnie uszcześliwiająca rozmowa o graniu na london party. będzie MOC!

po retro fryty w kurniku i miał być hormon z niemal ćwierćwieczną G, ale jej zlecenie zdało się ją skutecznie zabić na śmierć, toteż zrezygnowaliśmy.

także nieprzyzwoicie trzeźwi udali się do domu spać.

niedziela. hm. jeden z bardziej przepieprzonych dni w tym roku. leżakowanie, amu, muzyczka. w międzyczasie zatrzaśnięte drzwi, pół godziny na klatce schodowej z zimnymi stopami i krótką pogawędką, a ostatecznie - wybawienie dzięki sąsiadowi.

kiedy zacząłem na dobre niedzielę, ta zdawała się - jakby na przekór - kończyć. nie wiadomo w jaki sposób dość szybko zrobiło się ciemno. wieczorkiem winko, spacer, a później wspominki i lulu.

rano (116) wykład, a po nim - hm... czas pokaże.

good day!
i said good day!

krótkie post scriptum, notatka z głębszych przemyśleń - bezbłędność nigdy nie będzie bardziej imponująca od przyznania się do błędu

niedziela, 25 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto czternasty.

nana-na-nanaaa-naaa! leń ;P

sobota, 24 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto trzynasty.

cośtam zmontowałem na dyplom, pojechałem na uczelnię, posiedziałem jeszcze trochę. tuż przed wyruszeniem z czytelni na korektę telefon. jest gorzej niż źle. pan J. jak dobrze pójdzie czeka mnie zakup nowego komputera na raty :/ bosko.

cały dzień się jakoś wyjątkowo wypełnił. po uczelni pomidorowa, dyskusja o zupach, potem chwila relaksu, telefon do J i spotkanie na szczycie z reddsami, winem i pizzą live.

na wieczór już tylko spotkanie pod budownictwem, spacerek, powrót do domu, himym, californication, kolejny redds i lulu.

sto czternasty dzień rozpoczęty rysunkiem. co prawda nie w plenerze, plan padł przez niestabilną pogodę, ale za to z kolejnym reddsem i masą śmiechu.

a teraz szybko się ogarnąć bo to będzie bardzo intensywny dzień.

pozdro ziomy ;D hahah

piątek, 23 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto dwunasty.

wczorajsze nastroje podobne do wyjętych z domu pogrzebowego. niech ten dzień się skończy.

wyruszyłem rano pod piasta wykonać kilka ważnych pomiarów. na pierwszy rzut - rysunki kościoła garnizonowego, żeby na ich podstawie stworzyć uproszczony model. elewacja północna - jest. elewacja zachodnia - jest. w trakcie rysowania południowej - chwila przerwy. słuchając nowych dubstepowych nabytków nie słyszałem wołania, toteż kiedy odwróciłem głowę - niespodziewanie zobaczyłem obok siebie K :) dokończyłem pozostałe rysunki, ściągnąłem dalmierzem kilka wymiarów wysokości i ruszyliśmy w stronę banku wyjaśniać niewyjaśnione.

bank ze skarbonką w logo. niekompetencja ludzi mnie czasem przeraża.

na pocieszenie po całej tej dziwnej akcji - lody i spacer w kierunku jasnych błoni.

rozstaliśmy się, wsiadłem w jedynkę i pojechałem ponownie pod kwartał. tym razem wykonać spis usług i zliczyć ilość lokali. poszło nie najgorzej. 227.

w domu pisanie ekselków, pomiary powierzchni zabudowy, powierzchni użytkowej, kubatury, udziałów zabudowy i powierzchni biologicznie czynnej w całym kwartale. obliczenia, obliczenia. do tego jakieś dwa głupie rysuneczki w archicadzie, model kościoła - i plan z grubsza wykonany.

i tak do wieczora. koło 20 szybki kerfur, znów deszcz, wiec ze spaceru nici, zatem pozostało odpalić serial i jakoś ten dzień w spokoju zakończyć. spacer, powrót, jeszcze jeden odcinek na dobicie i zasnąłem.

113. na 1530 miting z dr P, zatem ja zabieram się do piasta. w tle dubstepowy bitrejt umila płynący czas. dzień dobry.

czwartek, 22 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto jedenasty.

mój żołądek prawdopodobnie dziś eksploduje.

ale po kolei.

po pierwsze chwilę po wczorajszej notatce telefon od T z informacją sprowadzającą do gruntu. zderzenie marzeń z rzeczywistością. no ale temat aktualny. potem rozmowa, serial, a potem każdy w swoją stronę.

pogoda w kratkę. bardzo drobną kratkę. minuta słońca, minuta zachmurzenia, minuta deszczu, minuta ulewy, minuta gradu i tak w kółko. odebrałem płytę, zawiozłem, wróciłem do domu. i tam spędziłem resztę dnia czekając na esemesa, który został wysłany, a nie dotarł... ofiara zawodnej technologii.

sprzątanie gratów, planowanie końcówki tygodnia, a wieczorem 2 telefony. drugi do G. dawno się nie widzieliśmy. potem już tylko the fountain, paczka prażonych ziaren pszenicy z miodem i paczka rodzynek. wszystkiego razem prawie pół kilo. zjadłem, obejrzałem film do połowy i zasnąłem.

obudziłem się jakoś po siódmej, dupsko podniosłem po dziewiątej.

na fubarze eluce, w żołądku pszenica i rodzynki.

dzień dobry

środa, 21 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto dziesiąty.

znów się opuszczam. czasem aż szkoda, że takich rzeczy jak dziennik nie da się pisać na zapas. ciekawe co by się wtedy działo...

110 rozpoczęty o 9 rano, żółtym na uczelnię, KOŁO z B i B, seminarium, obiadek mamusi, dajśman, dom. wieczorem z lapciokiem w akademiku próbując ogarniać tekstową część magisterki.

i tyle, wieje nudą.

111 z kolei dał nadzieję na to, że przy jeszcze odrobinie szczęścia w sosie z cierpliwości zgwałcę kolejne punkty z listy z początku 2010.

this is awesome, maaaaaaan

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto dziewiąty.

no więc tak.

108. niedziela. szczerze mówiąc nic nie pamiętam...

dobra. po chwili zastanowienia już złapałem falę przypominającą co się działo. rano po śniadanku spacer po centralnym. w końcu pogoda, o której marzyło się jeszcze 2 miesiące temu widząc hałdy śniegu.

po południu nie szalejąc specjalnie udałem się z żółtym na obiad. spóźniony jak zwykle. dobre informacje. jeśli w dwutysięcznym dziesiątym nadal jeszcze zostało przewidziane dla mnie jakieś szczęście, to być może obejdzie się bez szukania poddasza.

wieczorem już u siebie, zajadając ciasto, oglądając rysunki inwentaryzacyjne.
żółte, czy zielone?

po wszamaniu trzech talerzy ciast i babeczek obraliśmy kierunek kordecki. tam spoczynek do późnego wieczora. K z laptopem, wgłębiając się w tajniki polityki zakaukazia. ja z tygodniowym, niezakorkowanym winem.

nocny spacer do domu, muzyka, sen, budzik nastawiony na ósmą trzydzieści.

109.

uczelnia jest już dla mnie takim marginesem w otaczającej codzienności, że niestety wstaję z łóżka dopiero w ostatniej chwili, po kilku drzemkach.

zgarnąłem do torby opracowanie stanu technicznego piasta, wsiadłem na żółtego i pojechałem.

wykład nareszcie z AMS'em - człowiekiem o najdłuższym zlepku naukowych przedrostków jaki dane mi było wpisywać w indeks. zwykle, jak na złość, w te najmniejsze pola kart. trochę posłuchałem, trochę poczytałem. po wykładzie pogaduchy z B. potem pół godziny z konkursem. na początku lekka rezygnacja, bo wszystko jakby od początku, ale ostateczne wyniki całkiem niezłe. w końcu rozdziewiczyłem się projektowo. plater znów zaczął myśleć wielopłaszczyznowo. dobrze wróży dyplomowi.

po uczelni wojaż z laptopem. oddany do oglądu. dwie opcje. zależy od usterki. naprawa albo "w miarę tanio", albo w stylu "nie opłaca się tego reperować". także wesoło...

reszta dnia w akademiku. znów kilka odcinków. tym razem tłumiąc bóle. po drodze wspólne szykowanie obiadu. no, o ile szybkie wyjście po małe zakupy, siekanie cebuli i mieszanie jej z kiełbasą na patelni można uznać za wkład w sporządzenie posiłku.

do wieczora już tylko siedemdziesiątka na ekranie.

życie sobie płynie. a w międzyczasie w głowie zaczyna się rodzić stres. jutro rano uczelnia, potem zobaczymy. dobranoc.

"nowy rok" dzień sto ósmy.

ups, chyba ktoś zaczął zapominać o tym co powinien robić... dla zachowania pozorów napiszę wszystko w nowej notatce...

niedziela, 18 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto siódmy.

pobudka o 9:55, 10:00 rysunek przez 3h. potem czyszczenie ściółki do jakiej zdążyły ewoluować włosy, kurz i okruchy jedzenia pod klawiaturą. spacer dookoła miasta. serial. akademik. akademik. serial. lulu.

to tak w skrócie cały wczorajszy dzień.

oprócz tego kolejne hity w zw. z pogrzebem - darmowe wejściówki odsprzedawane w cenach 100-1000zł. polakom gratulujemy taktu.

sobota, 17 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto szósty.

obejrzałem katyń wajdy. film mnie zupełnie osobiście zabolał. wizja ludzi ciąganych jak zwierzęta na ubój dopiero w filmie daje odczucie jak to na prawdę mogło wyglądać. bo można było o tym czytać, słuchać w radio, oglądać dokumenty telewizyjne z narratorem, ale dopiero prawdziwy obraz odtwarzający ze szczegółami pewne wydarzenia sprawia, że trafia do człowieka jakaś wersja rzeczywistości. już nie da się tego oprzeć na wyobrażeniu, interpretacji tekstu. kawa na ławę. wzrok jest potężnym zmysłem.

wieczór spędzony już bez ciężkich tematów. kilka odcinków 70tych przerywanych rozmowami na różnych poziomach i kolacją z bułek, parówek, pomidorów i sarepskiej.

na zakończenie dnia trudne esemesy. przyjęte z próbą zrozumienia. pod wrażeniem.

dobranoc.

piątek, 16 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto piąty.

ciągle o jeden dzień do tyłu.

wczorajsza wymiana rowerów zakończona sukcesem. dyskusje o poddaszach, o przyszłości. wieczorem krótka podróż do mediamarktu. winyle. duuużo ;) tuż przed rozmowy o uczelni itp ze spotkaną na przystanku K.

spacer w stronę kordeckiego, romantyczne zakupy w kerfurze. kefir. jogurt. tosty. 0,7... majonezu ;P potem już tylko stare kawałki na znalezionej empetrójce, 3 odcinki różowych na iitv, budzik na 9 i spać.

dzień sto szósty zaczęty jak należy - pobudka przed budzikiem, wszystkiego najlepszego, i każdy w swoją stronę. żółty spisuje się doskonale. konkurs na łazienkę poszedł w dobrym kierunku, wszyscy zadowoleni. i co najważniejsze w końcu jest pewny, stabilny pomysł.

na tvn24pl jakieś przerażające informacje o chmurze popiołu. brzmi jak trailer do 2012. swoją drogą coraz bardziej mnie ciekawi ta data pod kątem tego, gdzie wtedy będę. i kim będę.

dziś mijają dopiero 2 miesiące, mimo że czuć ze 3 razy tyle. niesamowite, że rzeczy dobre też potrafią się tak dłużyć.

czwartek, 15 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto czwarty.

po targach szybkim marsze do domu. zostawiłem hp-grata i wyruszyłem obadać żółtą strzałę. rower ogarnięty w piwnicy w pół godziny. co prawda przy jeździe się chwieje, ledwo hamuje i prawdopodobnie ma nieszczelne dętki, ale wrażenia są niesamowite.

wieczorem piwko i czipsy do różowych siedemdziesiątych i potem grzecznie lulu. i tyle.

dziś rano (105) kolejne artykuły czytane pobieżnie na tvn24.pl. po tragedii i żałobie przyszedł czas na zgrzyty. wawel.

wawel. wszyscy dyskutują, a dla mnie sprawa jest jasna - NIE.

wawel. tylko dlatego że zginęli? otóż śmiem twierdzić, że gdyby samolot awaryjnie lądował w Mińsku 200km dalej, cały naród obśmiewałby się, że elita polski nawet na obchody 70lecia wydarzeń katyńskich potrafi się spóźnić lecąc tam w ostatniej chwili. po obchodach wrócilibyśmy do żałosnej polskiej sceny politycznej i tyle. no ale że miał miejsce wypadek, to od razu wszyscy zaczęli widzieć w prezydencie kaczyńskim polskiego herosa, bohatera ponad miarę jego poprzedników.

a można było to wszystko tak pięknie przeżyć. no ale czar prysł rodacy, wróćmy do polityki.

środa, 14 kwietnia 2010

"nowy rok" dzien sto trzeci


Nie mam kompa. Padl. Znow notatka z komorki.

Wczorajszy dzien raczej udany choc ciezki. Pobudka o 9 masakryczna. Polamany. O 12 wrazenie jakby juz byl wieczor. W tv konwoj z prezydentowa. 13 mialo byc seminarium, ale dla trzech nieprzygotowanych osob... tez bym sobie odpuscil profesorze. Do 17 klepanie pierdol w dyplomie, o 17 mitink z promotorem. Pozytywnie, pomimo marnego postepu.

Szybki powrot do domu. O 19 przemarsz studencki. Zalobny. Cisza i powolne kroki setek szczecinian. Krotkie przemowienie pod UM. Bol glowy. Wieczor. Ta sama kawiarnia. Inny stolik. 8 tygodni. Czekolada i to samo czekoladowe ciasto. 3 - Nie wiecej.

Po 22 w domu. Marysia. A obok przy stole kobiety przy herbatce.

Potem juz tylko smierc komputera w polowie odcinka na iitv i sen.

Poranek dlugi i ze spoznieniem. 3 karne paczki, rozkmina nad ceramika na elewacji. Kolo.

Po uczelni targi pracy. Niestety tu tez spozniony.

104. Do wieczora.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto drugi.

dygresja z wczorajszego wieczoru - film futro to absolutny gniot. mimo inteligentnego żartu. bo było kilka scen gdzie po prostu zaśmiewałem się, były dygresje, ale ogółem ilościowo żartu było na co najwyżej krótkometrażówkę, a tak... powstał 100-minutowy film, który ciężko było zmęczyć.

dziś z kolei pełen frustracji poranek. po 3 tygodniach znów na uczelnię. zdążyłem się odzwyczaić od bycia studentem. dziesiąty semestr po prostu rozleniwia, ale... bierzemy się z B i B w garść i mamy zamiar zrobić pracę konkursową KOŁO na rozgrzewkę przed dyplomami. poza tym, cóż, pewo szoł jak zwykle porywający, potem krótka dyskusja na temat jednego z dyplomów wywieszonych na korytarzu i tyle jeśli chodzi o czas spędzony na uczelni.

zaraz potem zakupy - kerf, turzyn. krępująca rozmowa szybko przywołana na dobry tor. wspólne pichcenie obiadku. po kurczaku z sosem koperkowym delikatna siesta i na 1630 rower z B. w okolicach bezrzecza rozmowa wywołująca pieczenie uszu i dalej już tylko prosto do domu. no, może nie do końca, jeszcze po drodze zahaczony bankomat i szarych szeregów. mimo że pogryziony - wywołał uśmiech, który uwielbiam.

wieczorem drugi obiadek na kolację i teatr telewizji. recytacja pamiętników ofiar katynia.

w okolicach dziesiątej już siedziałem w tramwaju. w kanie poznałem legendę. na koniec dnia spacer z kłamstwem o temperaturze. a teraz czas spać. dużo świeżego powietrza robi swoje.

dobranoc.

"nowy rok" noc sto druga.

K wysłała mi link. strona na wikipedii dot. sobotniego wypadku. imponująca ilość informacji.

dwie historie z tym związane poruszają najbardziej. historie ludzi, którzy przeżyli ten lot. kobieta, która nie stawiła się na odprawę samolotu. mężczyzna, który oddał swoje miejsce koledze, aby ten mógł dolecieć na czas na obchody 70 rocznicy.

do listy z faktem na czele należałoby jeszcze dopisać stronę internetową, która oferuje wydrukowanie kondolencji w wielkiej księdze.

za jedyne 30 zł. biznes jest biznes...

---

druga setka otwarta. w życie wszedł kolejny projekt. zapis myśli. przywracanie wspomnień.

nawiasem. dawno nie przeżyłem tak bezproduktywnego dnia. czas zmarnowany na obijaniu się. ale na szczęście można się śmiało pocieszyć, że czas zmarnowany na przyjemności nie jest czasem zmarnowanym.

niedziela, 11 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień sto pierwszy. HICIOR!

reakcja w stylu "ja pierdolę!" będzie chyba najbardziej odpowiednia.

po bliższym przyjrzeniu się dzisiejszemu numerowi faktu mam okazję sprzedać dodatkowy bonus - treść kondolencji z przedostatniej strony. cytuję:

Poruszeni i wstrząśnięci
wydarzeniami pod Smoleńskiem
- tragiczną śmiercią

Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej

Ś†P

Lecha Kaczyńskiego

Jego Małżonki

Ś†P

Marii Kaczyńskiej

oraz

Gości Towarzyszących Parze Prezydenckiej

Składamy Rodzinom i Wszystkim Bliskim
wyrazy głębokiego współczucia i żalu

Pracownicy i Zarząd
sklepów LIDL

product placement się chowa. niech żyje marketing.

"nowy rok" dzień sto pierwszy.

bo zapomnę. tak, świat się wali. fakt wydał specjalny numer poświęcony smoleńskowi. po raz drugi świat runął gdy zobaczyłem na ostatniej stronie treść Modlitwy za Świętej Pamięci Parę Prezydencką. z jednej strony pięknie, z drugiej - chyba nie trzeba przypominać, co zawsze jest na ostatniej stronie faktu. z ciekawości aż sprawdzę co będzie jutro.

ps. zdjęcia ciężarówek z upchanymi masowo trumnami jak dotąd najbardziej powalające.

"nowy rok" dzień setny.

wczorajszy, setny poranek, wywołał odczucia identyczne jak te, które towarzyszyły całemu światu 3287 dni wcześniej po wydarzeniach z nowego jorku. wiadomości oglądane jak jakiś film trwający kilka dni.

w kilka godzin po smoleńskim wypadku już dało się o nim przeczytać ze szczegółami w specjalnych wydaniach darmowego metra i gazety wyborczej. pełna informacyjna mobilizacja. cały świat pisze o polskim prezydencie.

jakkolwiek ten człowiek mógł być mi (i w moim przypadku był) obojętny (jak cały świat polityki), tak mogę ze spokojnym sumieniem stwierdzić, że w pełni zgadzam się z tytułem jednego z artykułów na tnv24.pl - "polska miała prezydenta, który ją kochał". tak było, nie można mu nic zarzucić, był patriotą, było to widać nawet niewiele o nim wiedząc, a że w miłości popełnia się błędy, to już zupełnie inna sprawa. podsumowując, tragedia tego samolotu i tych ludzi rusza mnie. nie tylko w wymiarze ludzkim, ale, co dla mnie jest rzeczą nową i niespotykaną wcześniej - również w wymiarze polskości i utożsamienia się z instytucją prezydenta mojego kraju.

także cóż, tak jak byłem ciekaw co się wydarzy w dniu o numerku identyfikacyjnym z dwoma zerami, tak teraz z żalem oglądam czarno białe strony gazet i internetu.

wczoraj bez muzyki, rezygnacja z imprezy. no ale że życie toczy się dalej, a wszelkie najważniejsze informacje i tak dotrą do wszystkich choćbyśmy tego nie chcieli - postanowiliśmy jednak jakoś ten wieczór spędzić w normalny sposób. miało być małe piwko na podwójnej randce, a skończyło się ostatecznie na porannym wyrzucaniu do zsypu siedmiu butelek po białym, półsłodkim fresco. ósmą butelkę dopijam w tej chwili, pisząc już w dniu otwierającym noworoczną drugą setkę.

strach się bać co ona przyniesie. ale jakby przyniosła jeszcze choć raz tak dobry makaron ze szpinakiem na winie jak w nocy, to się nie obrażę :*

sobota, 10 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty dziewiąty.

szybko. 99. rano dokończony folder poszedł do druku, potem nie pamiętam co się działo bo to mało ważne - jakiś kerfur, gdzie odbyłem długie zakupy z listą rzeczy niezbędnych, potem znów nie pamiętam co i wieczorem 2 imprezy - mezzo+hormon.

mezzo słabizna tym razem - problemy techniczne, mało ludzi, muzycznie też jakoś bez "szau".

hormon niewiele lepiej. no oprócz kwestii towarzyskich. sporo znajomych ryjków. w międzyczasie spór o zapalniczkę i rozmowa w 4 oczy z E. przestraszona wyjazdem.

dzień się skończył dobrze mimo drugiej wpadki na rondzie... w nocy brak muzyki, poza tym emocje wzięły górę i z nimi przegrałem.

a rano. cóż. nie wiem czy wiecie, że jest dziś - dziesiątego kwietnia - setny dzień roku 2010. w perspektywie żałoba.

piątek, 9 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty ósmy.

spaaaać! niby mogę rano napisać, ale nie będzie mi się chciało. zatem szybki zbiór faktów.

ostatnia nocka przy targach. folder wysłany na minutę przed czwartą, potem spanko i poranny stres, bo na 12:00 termin druku. jak to zwykle bywa, druk został przełożony na dzień kolejny, co było wynikiem masakrycznych opóźnień ze strony wystawców, dla których paradoksalnie wystąpienie w katalogu jest interesem, więc nie wiem dlaczego połowa tych tekstów została dostarczona po czasie... uroki projektowania poligrafii...

no ale w tej chwili, stojąc nad kompem i składając się do snu już wszystko przeszło oficjalną weryfikację i jeśli nie dojdą rano żadne spóźnione ochłapy, folderek się będzie smażył w drukarni.

ogółem rzecz biorąc dzień minął na robieniu niczego. niby kończyłem folder, ale tak na prawdę 95% czasu to było czekanie na kolejne materiały. w końcu z nudów i kuszony słoneczną pogodą olałem sprawę i wyruszyłem na rower do... donikąd. jeździłem. ot co, dla samego jeżdżenia. mogę śmiało i z lekkim szokiem powiedzieć, że nigdzie nie dojechałem. 3 godziny pedałowania żeby nigdzie nie dotrzeć.

ała... kręgosłup wygięty jak u gekona, zatem streszczam się. wieczór jako wisienka na nieudanym torcie - niezależnie co pod nią - jest najsmaczniejsza. gingersik, słodycze i wspólne słuchanie nagrania z zeszłego wieczoru.

poczuj bluesa, poczuj czekoladę. dobranoc.

środa, 7 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty siódmy.

hm.

ulotka targów zakończona, tak samo jak plakat i cegiełki na charytatywną wiosnę, które trzeba było jeszcze nieco poprawić, wysłać w pedeefie zamiast tifie itd itp, drukarskie nudy.

przede mną jeszcze gruba poligraficzna ryba - folder wystawców targowych, z którym będę się zaprzyjaźniał w nocy. rower co prawda już po zachodzie, ale ważne, że w ogóle się udało.

ogółem podsumowując dzień 97. minął z początku leniwie, a teraz jest zapieprz i stres terminowości zlecenia, czyli, jak to się udało dziś stwierdzić, mam tą niewątpliwą przyjemność odpoczywać od rana, a potem iść na wieczór do pracy. choć i to nie zawsze, bo jutro już od siódmej "czydzieści" będę znów na nogach. i tu należy podać poprawkę na jeszcze ciepłe, poprzednie stwierdzenie. tak na prawdę moja praca ma etat 24/7, a przerwy... robię sobie sam, jeśli tylko nadarza się okazja.

do jutra, życząc już teraz wszystkim, nie omijając samego siebie - dobrego dnia.

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty szósty.

hm. no tak, powinno być wczoraj, ale za dużo pracy - to raz, a dwa - w końcu przyjechał pociąg :)

poprawki w siedmiu banerach targowych, godziny otwierania, poprawiania, zapisywania i wysyłania grafik. poza tym skończony plakat na charytatywną wiosnę.

a wieczorem już tylko dworzec, spacer z bagażami, po drodze netto i dwóch panów żulów przy kasie. potem już tylko kolacja, różowe siedemdziesiąte itd. rano po całkiem wczesnym śniadaniu spacer. dłuuugi. słoneczko "dopisao", pełno spacerowiczów, rowerzystów, na drzewach rodzi się zielone.

i nagle, nie wiem nawet kiedy, zrobił się dzień dziewięćdziesiąty siódmy, godzina 17:00, a przede mną chwila pracy, to pewne, a potem kto wie... może jakiś rower? patrząc na tych wszystkich śmigających rowerzystów pozazdrościłem, więc oby się udało, póki jeszcze wielkie żółte kółko świeci i grzeje.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty piąty.

wciąż.
wciąż czekając na jutro.
wciąż siedząc przy targach.
wciąż mając nieporządek na dysku. mimo usilnej próby.
wciąż zajadając mazurka.

muzycznie zakochany w blue roses.

ostatnio znów za dużo siedzę po nocach i zbyt późno wstaję.

wciąż nic ciekawego do powiedzenia.

wciąż tylko telefon.
uśmiechnij się... ładnie wyglądasz.

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty czwarty.

święta kościelne można obchodzić na dwa sposoby. duchowo, albo przynajmniej uczestnicząc w całym zgiełku, otoczce tradycji i obrzędów.

w tym roku nie obchodziłem świąt w żaden sposób.

śniadanie wielkanocne zjadłem siedząc samotnie przy stole, zabrakło mnie w kościele, nie stosowałem się do postu. ominąłem to wszystko tak wielkim łukiem, że gdyby nie to, że nie mieszkam sam, gdyby nie życzenia słane esemesami, czy w końcu gdyby nie wpisy na fejsbuku, albo "Wesołych kurwa mać!" wyczytane na liście gg - to w tej chwili nawet bym nie wiedział, że już po wszystkim.

piszę o tej porze, bo w sumie wydarzyła się tylko jedna rzecz, która choć trochę przypominała poprzednie święta, a było to spotkanie u P i całonocne giercowanie z bandą niewyżytych staruchów.

i tak sobie minął dzień i noc.

w tej chwili już jasno za oknem. przede mną parę godzin snu, potem pobudka i praca przy poligrafii targów. oby dzień minął szybko, wtedy zostanie już tylko wtorek i wszystko wróci na tory, które...

wczesne dzień dobry. mamy już dziewięćdziesiąty piąty rok "nowego roku".

sobota, 3 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty trzeci.

wciąż targi.
poza tym w przerwach family guy, macgyver, how i met your mother, quake i bubble spinner.
telefony.
długa przerwa. jeszcze kilka dni.

piątek, 2 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty drugi.

zapomniałem napomknąć, iż zostałem wczoraj primaaprilisowo nieźle wkręcony.

perspektywa całego dnia pracy przy grafice targów, a z rana moja ciotka częstuje mnie takim niusem: to ty się pospiesz, bo za dwie godziny wyłączają prąd. no cośty! na długo?... stres napędzony, ale widzę, że chrzestna coś ma jeszcze w kwestii do powiedzenia i mówi oto: poza tym dziś jest pierwszy kwietnia.

uzależnienie mojej pracy od prądu jest przerażające. na szczęście żadnych przerw w dostawie nie było, dzięki czemu mogłem ze spokojem dziargać plakat i ulotkę.

pod wieczór złapało mnie porowerowe, gardłowe szaleństwo. poszedłem spać ogólnie przeziębiony. dziewięćdziesiąte drugie "rano" wypadło 9 godzin później niż zwykle. zwlokłem się z materaca o 16:00 i to chyba tylko dlatego, że już dzwonili z targów pytać się co z projektami.

tak więc lekko sobie dziś choruję w ten nasz świąteczny piątek. co chwila tylko świeża, gorąca herbatka i witaminki. przed spaniem pójdą jeszcze dwie tablety polopiryny i powinno do rana przejść. dopijam zatem herbatkę z nalewkową wstawką i udaje się na spoczynek, bowiem moja ciężka głowa nie strawi więcej logotypów i w ogóle gapienia się w ekran.

zatem kończ waść, pókiś żyw. jutro ciąg dalszy.

czwartek, 1 kwietnia 2010

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty pierwszy.

jako żywo. udało się i dogoniłem notatki.

ku pamięci, sam dla siebie dodam, plater - uważaj i pamiętaj - widok w porannych promieniach słońca - jarzysz? zapamiętałeś? świetnie.

pół dnia spędzone z ulotką targów. przez cały dzień bonobo. ciekawy mail od A - kuzynki N. wieczorem rower i spotkanie. nowy rozdział w życiu platera - działalność charytatywna oparta o dotychczasowe doświadczenia. zobaczymy jakie będą tego efekty.

po powrocie do domu telefon, kolacja, herbatka z nalewką. czas wrócić do ulotki i innych projekcików.

hm dziś podobno był wielki czwartek.

wzięło mnie na głupie rozkminy.
faceci w polsce żyją średnio 71 lat. to jest ledwie nieco ponad 600 tys godzin. za 4 dni, 5 kwietnia walnie mi 8,5 tys dni na tym świecie. to nieco ponad 200 tys godzin. po tym co dziś przeczytałem u znajomego na blogu stwierdzam, że na prawdę trzeba ze sobą coś zrobić. oby coś nie oznaczało cokolwiek.

"nowy rok" dzień dziewięćdziesiąty.

znów z jednodniowym opóźnieniem, ale może w końcu nadrobię i dogonię.

praca nad targami wczoraj została przerwana w związku ze spotkaniem u D w ramach alternatywnych świąt. trochę nowych, trochę znajomych twarzy, ogółem towarzystwo zacne. niestety moja niewdzięczna i nieetatowa praca, ścigająca mnie nawet po nocach doścignęła mnie wczoraj o 21:00, gdy siedząc w fotelu, rozmawiając, jedząc pyszny tort i zapijając go winkiem zaznawałem wieczornego spokoju. został zburzony, o 22:00 już siedziałem przy komputerze. na szczęście determinacja z jaką przysiadłem do pracy sprawiła, że całość zakończyłem w niespełna półtorej godziny. jak widać ja też znalazłem motywację.

alternatywne zakończyły się nie gdzie indziej jak w hormonie. masa studentów. jedni imprezowali przedwyjazdowo, inni świeżo po powrocie do rodzinnego miasta. tam dokończyliśmy żywota spijając piwko, a nawet, mimo postu, tańcząc. no ale z tego co zostało mi powiedziane, to była ważna piosenka, a dla mnie zaszczyt - pierwszy raz tańczona z nie-bratem. pod koniec już siedząc tylko przy stoliku rozmowy. trochę z P, trochę z D, trochę z W. po drugiej udaliśmy się do domu.

mimo zaśnięcia w okolicach trzeciej w nocy obudziłem się o 06:40. poszedłem spać dalej. no ale było nie było budzik nadal działa.

w okolicach dziewiątej już tylko ostatnie chwile razem przed wyjazdem.

teraz przede mną już tylko tydzień w pojedynkę, zaznając "świąt" i pracując nad targami. czuję, że kolejny rachunek z ery znów przekroczy oczekiwania, choć nie lubię jakoś specjalnie bić takich rekordów.

jest południe. dzień dziewięćdziesiąty pierwszy "nowego roku".