wtorek, 28 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta sześćdziesiąty.

niedziela.

drugi dzień Bożego Narodzenia.

pobudka, szybkie pakowanie, stock dla "tatusia" w całodobowym i siedemdziesiątką piątką na dworzec. dwie godziny w pociągu, ledwo 10 minut spóźnienia i spotkanie za rogiem. :*.

w dalszej drodze rozmowy o śniegu, goleniu itp.

w ciepłym, przytulnym domu powitanie od progu z dwiema psinami, potem buzi z mamusią, graba z W.

dzień spłynął przy stole - mnóstwo pysznego jedzenia, wódka popijana sokiem.

po całym dniu obżarstwa spacer z psem. mróz i zeszklona z wierzchu, chrupiąca pod nogami, gruba warstwa śniegu.

po powrocie prysznic, a w telewizji lepiej być nie może. taki z nikolsonem.

przed spaniem chatka puchatka, rozdział drugi.

chrrrrrrr...

niedziela, 26 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty dziewiąty.

sobota.

pierwszy dzień świąt. równie niepoprawna godzina pobudki. miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze.

obiad na śniadanie, potem czwarty szrek, znów siedzenie przy kompie, a wieczorem wypad do kuzynki.

no i hmm... właściwie tyle. rano na pociąg i kierunek na białogard.

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty ósmy.

piatek.

wigilia.

po udanej, owocnej nocy spałem do bardzo późna. obudziłem się, ogarnąłem pakowanie prezentów, "załatwiłem" opłatek i poleciałem na niebuszewo.

książki, tak jak myślałem - cieszyły się zainteresowaniem. tak samo duo-butla. ja niemniej zadowolony. podjadłem barszczyku, pierożków, klusek z makiem. spróbować w miarę możliwości wszystkiego, ale byle by się nie nawpieprzać zbyt mocno.

udało się.

niestety potem czekała jeszcze druga wigilia, ale jakoś skończyło się na tym, że wcale nie trzeba było odpinać paska.

wieczorem ucięliśmy sobie z C pogawędkę, a potem, jako że spałem do piętnastej - zasiadłem do komputera celem rozrywki. i tu miła niespodzianka. na art arenie sprzedana koszulka. to miłe, kiedy osoba zupełnie nieznajoma wydaje 64zł (!) na tiszert z twoją grafiką. informacja wprawiła mnie w świetny humor, siedziałem więc dalej. wyszło na to, że była to wiadomość motywująca, bo prócz kol of djuti znalazłem w swojej głowie pomysł, który rychło zrealizowałem. już zapomniałem, jak miło jest zasiąść przed ekranem dzierżąc w dłoni piórko od tabletu, tworząc zupełnie dla siebie, zupełnie bez presji, tworząc z pomysłem. przywrócony smak weny, towarzystwo muzyki z TRON'u, którego tak bardzo nie mogę się doczekać i można było iść spać z poczuciem spełnienia. to dopiero pierwszy dzień, ale już mi się podobają te święta :D

żeby nie było tak super-kolorowo dodam, że kot znów rzygał. dwa razy.

sobota, 25 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty siódmy.

czwartek.

wigilia wigilii.

plan wykonany w 100%ach mimo opóźnionej pobudki.

zakupy, drukarnia, znów zakupy, dom, wypalanie płyty i wycinanie druków, telefon i spacer. kiedy już dotarłem do popołudnia rozpocząłem pracę od zera nad kosmosem. zakończyłem ją grubo nad ranem, a bedąc zadowolonym z rezultatów - poczyniłem kilka zabić w cod, a później zasiadłem do javascriptu realizując niedawny pomysł. podzielę się nim na pewno na początku nowego roku, kiedy dojrzeje i nabierze kolorów.

wsio.

czwartek, 23 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty szósty.

środa.

pobudka wczesna, ale byłem tak połamany, że zdołałem tylko podejść do drzwi, odprowadzając K, po czym znów zaległem w pościeli.

kiedy już wstałem i chciałem uruchomić komputer, okazało się, że niestety to niemożliwe, jak większość sprzętów na kable, jak górne, sztuczne światło. z brakiem prądu w dniu dzisiejszym nie mógłbym się pogodzić, ale na szczęście nie trwało to dłużej jak 20 minut.

kilka godzin przesiedziane w archikadzie nad kosmosem poszły w niepamięć. prawie kończyłem model, kiedy to mój plik wyjebał się na plecy wyłączając program i popełniając harakiri. jutro ponowne starcie. aż się nie mogę doczekać pracy od zera :/

reszta dnia bardzo rozbita ze względu na technologiczną pułapkę, w jaką dałem się złapać. telefony, potem notatnik w garść i spisywanie planu na wieczór i wigilię wigilii bożego narodzenia. sporo do zrobienia, zobaczymy co wyjdzie.

udało mi sie trzeci raz z rzędu dosiąść stacjonarnego (wczoraj: 15min/6,3km/621kJ/p125, dziś 15min/6,8km/664kJ/p136). po prysznicu wyruszyłem po pierogi, bo całe moje dzisiejsze żywienie jak dotąd opierało się wyłącznie na mikołajowych cukierkach. całodobowy spożywczak to prawdziwe zbawienie w takich sytuacjach. w trakcie, kiedy gotowały się pierogi, zagarnąłem się w końcu do umycia sklejonych miejscami naczyń. zjadłem, ogarnąłem temat talerzy, kubków i sztućców i zasiadłem do dalszej roboty.

z wieczornych spraw skreśliłem wszystko, pozostawiając jeden temat nie do końca zamknięty ze względu na stopień skomplikowania zagadnienia. reszta całkiem udana. zadowolony, ale mając na uwadze okoliczności - projekt wyłącznie do szuflady :/

jutro (w sensie dziś, bo już czwartek) ogółem szykuje się gruba jazda.

jedyne co mnie dziś na prawdę rozbawiło to zmiana części ciała w piosence mikromusic - nie pytać, klikać i wsłuchać się ;D

a. no i udało się jednak projekt zrobić. szczegóły w 357 :D

środa, 22 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty piąty.

trochę za późna pobudka, niewyróbka ze zbyt skomplikowanym kosmosem.

o 15:00 columbus - spotkanie niemal konspiracyjne, obgadanie nowego tematu. szybka wymiana oczekiwań i widzimisiów. potem walka. długa, stoczona w galaxy. prezenty. połowa zadania wykonana. niezawodny empik, potem szlajanie się po reszcie sklepów w których niby wszystko jest, a nie ma z czego wybierać.

wieczorem odebrana kartka z Poznania i dyskusja o telewizji.

po powrocie do domu roczne sprawozdanie dociągnięte do czerwca, z głośników blue roses i holy fuck.

po wizycie w całodobowym szykowanie knorrowych kubków, w międzyczasie ekscytujące przeszukiwanie ofert.

w okolicach północy wymiana prezentów przed porannym wyjazdem, dzień świra, drinki i słodycze.

wtorek, 21 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty czwarty.

poniedziałek.

tym razem pobudka około 8 rano. na popołudnie miałem zaplanowane dwie rzeczy - wizytę w biurze, a później odbiór telefonu od kuriera. ale zanim wyruszyłem na ulice szczecina podjąłem się w końcu powolnego podsumowania bloga. przeczytałem cały styczeń, luty i marzec, wyciągając z tego rzeczy najważniejsze. dla mnie osobiście momentami było na prawdę zabawnie, czasem zagadkowo, bo sam nie mogłem sobie przypomnieć wielu szczegółów, które ukryłem pod zbyt ogólną, bądź zbyt metaforyczną wzmianką.

czytając o swoim życiu sprzed niemal pełnego roku zobaczyłem rzeczy, z których byłem dumny, a które (czasem przez lenistwo) zwyczajnie zaniedbałem. jedna z tych rzeczy było postanowienie codziennego spędzenia 15 minut na stacjonarnym rowerku. zrobiło mi się żal, poczułem że gryzie mnie sumienie, bo to smutne czytać o własnych porażkach. było to do tego stopnia inwazyjna informacja, że zaraz po zakończeniu marcowej czytanki zasiadłem na siodełku starego przyjaciela i wykręciłem należne 15 minut, robiąc przy tym 6,1 kilometra, zużywając 561 KJ, "jadąc" ze średnia prędkością około 24 kmph. średni puls -121. ktoś kto to czyta musi sobie myśleć - idiota, ale nikt sobie nie potrafi wyobrazić z jaką wewnętrzną dumą wypisuje te liczby. nir o nie tu oczywiście chodzi - sam fakt powrotu do starych, dobrych nawyków szczerze uszczęśliwia.

po rowerku miło było (i nie było innej opcji) wziąć szybki prysznic, po którym szybko wyrwałem się z domu.

w archico niemal pełen komplet znajomych, rozmowa przy szkle dość konkretna. po szybkiej i treściwej wymianie zdań spacerem obrałem kierunek na niebuszewo. po drodze znów przechodziłem przy basenie olimpijskim. zacząłem robić zdjęcia i... i odkryłem dlaczego mi się tak bardzo podoba. chwilę później już dzwoniłem do B, aby podzielić się tym wspólnym tematem, jednocześnie umawiając się na wstępne spotkanie okołoświąteczne.

kiedy już dotarłem do domu, czekałem sobie spokojnie przy rozmowach o mieszkaniu i obiedzie na mojego kuriera. przyszedł, zapłaciłem symboliczną złotówkę za telefon i zacząłem się bawić. nie ma to jak mały chłopiec i nowa zabawka. szybko się znudziłem, bo interfejs LG Cookie nie umywa się do mojego starego androida. bardziej zainteresował mnie fakt nieaktywnej przez dłuższy czas karty sim. na szczęście wystarczyło 2 razy zadzwonić na linię ery, aby uzyskać bardzo konkretną pomoc.

uf. niby nic, a działo się. wieczorem oczywiście zająłem się CoDem, później obejrzeliśmy sobie nowe how i met your mother i zakończyliśmy dzień barszczykiem i drinkami z pozostałym wciąż w butelce limonkowym ginem.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty trzeci.

niedziela.

pobudka o 15:00. po imprezowym weekendzie to nie nowość. taki dzień jest spisany na straty od samego "rana" bo połowy już nie ma.

w zasadzie cod, blogi, archicad i android. gra to wiadomo, na blogu subiektywnym skrót informacji o interesujących kodach dwuwymiarowych, w archicadzie domek, a z androidem zabawa w puzzle, czyli zapoznawanie się ze schematami blokowymi App Inventor for Android - proste narzędzie do samodzielnego wykonywania aplikacji mobilnych. póki co nie widzę dla siebie przyszłości z tym środowiskiem, ale może mnie jeszcze zaskoczy?

i tak właściwie upłynął dzień - przed komputerem, z kotem na kolanach.

niedziela, 19 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty drugi.

sobota.

generalnie jak przystało na dzień po weselu - kac. niby nic złego, ale w perspektywie wieczornej imprezy urodzinowej A dość karkołomne.

ból głowy sprawił, że byłem lekko upośledzony, ale wytrzymałem do wieczora. wyskoczyliśmy do kerfura na małe, kocie zakupy, gdzie miało miejsce małe spotkanie między regałami, a potem już tylko do akademika i rozpoczął się wieczór. zakończył się schematem - H+F, czyli hormon i farma. w piwnicy znów było mnóstwo znajomych twarzy, więc szybko zapomniałem, że boli mnie głowa i bawiłem się całkiem nieźle :D

dodatkowo kiedy zostaliśmy z R sami przy stoliku, padła świetna propozycja, więc już się nie mogę doczekać co z tym będzie :D

sobota, 18 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty pierwszy.

piątek.

w nocy panika. przypomnienie o ślubie. niestety nie dam rady, zła godzina.

rano śniadanko, co samo przypełzło. bułeczki, sałatka, parówki. ja zjadłem sałatkę zagryzając bułkami, kot zjadł resztę. dostało mu się.

popołudnie na rysunku z koszulą i wieszakami. dobre humory i zapach temperowanego grafitu.

wieczór taki jak zwykle ostatnimi czasy. po północy wizyta w hormonie na "weselu". piękna panna młoda, dużo znajomych, tańce. skończyło się późno, czyli wcześnie.

piątek, 17 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty.

kolejna późna, zimowa pobudka. za oknem tona śniegu.

czwartek. w alter ego wystawa, na której nie byłem, w lulu pokaz na który nie miałem czasu.

ale udało się co innego. spotkanie po powrocie. niby pół roku, a zestarzeliśmy się tak szybko jak świeże pieczywo.

pod wieczór galaksy i krótkie rozglądanie się za upominkami na za tydzień (!). rozstanie w przejściu podziemnym i dwunastką do pętli. w uszach "poeci", pod nogami to takie białe.

po powrocie do domu chwila przy komputerze i przed północą spacer na fontanny. późny obiad - penne carbonara i przed drugą byłem w domu. dokończyłem post o albumie SOVA (Mikromusic), odbyłem muzyczną podróż przez internet w celu zapoznania się z idolami Grosiakowej i przed szóstą rano chyba byłem "już" w łóźku.

czwartek, 16 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty dziewiąty.

środa.

późna pobudka, zejście do sklepu po bułki i kitiket, pyszne śniadanie o 15:00 i później walka z biurem o czas wolny. znów domek.

wieczór pod znakiem blak ops, potem kerfur, kolacja w składzie - bułka z masłem, "po jaju" i śledzie, a na koniec, wpierdzielająęc mandarynki - "jeszcze dalej niż północ" - jak by nie patrzeć świetna komedia francuska.

środa, 15 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty ósmy.

wtorek.

znów w pociągu ale tym razem obudzony w Szczecinie. spanie w wagonach pkp to żadna przyjemność, dlatego po przyjściu do domu znów poszedłem spać. niestety nie od razu bo już dzień wcześniej dostałem info z biura, że będą kolejne poprawki do mojego ulubionego domku.

po skończonej operacji spałem do około 16. K poszła do pracy, a ja zasiadłem przed komputerem i nareszcie dorwałem się do moich zaległości. zostało 17 dni do końca projektu dwatysiącedziesięć. czas na małe podsumowanie, ale cóż. to jeszcze ponad dwa tygodnie, więc zobaczymy co się będzie działo. póki co w planach tyle co zwykle, czyli święta i sylwester. w tym roku również wyjazdowy, ale w polsce. odwiedzimy całą zgrają Rabkę, gdzie będzie można w końcu trochę się poruszać. w planach długie spacery po górach, sport i gry planszowe :D

pomijając kol of djuti była jeszcze drobna akcja ze stroną czesuafów, a wieczorem spacer na fontanny. późno w nocy zjedliśmy lekko przegotowane kopytka i skończył się kolejny dzień.

wtorek, 14 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty siódmy.

miało też być śniadanie do łóżka i nie było inaczej.

jedyna taka okazja być może w całym życiu, więc mieliśmy nie spróbować? :D

niestety doba hotelowa dobiegała końca, więc wpadliśmy w szał pakowania, zostawiliśmy bagaże w przechowalni i ruszyliśmy na rynek.

spacerek spacerek, potem obiad w "podwórku maryny", by później trafić ze znajomymi na kazimierz do świetnej knajpy gdzie dają wspaniałe miodowe piwo i pyszne gorące kanapki.

zostaliśmy tam do późnego wieczora, później tylko szybkim krokiem (bo zimno) pobiegliśmy po bagaże i na dworzec by dowiedzieć się, że pociąg spóźni się najpierw "około 25 minut", a później nawet 50...

ludzi sporo ale udało się. sporo wagonów, więc znalazł się pełny wolny przedział, w którym rozwaliliśmy się każde po swojej stronie i poszliśmy w kimę.

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty szósty.

budzę się, bo jakiś gość krzyczy, że zaraz ostatnia stacja. Kraków Główny.

najwspanialsza niedziela tego roku.

byliśmy zbyt wcześnie, żeby załapać się od razu na pokój, więc tylko zostawiliśmy bagaże i poszliśmy na spacer. obeszliśmy wawel, zapoznaliśmy się z okolicą i chwilę po 11 już byliśmy w hotelu. 5 piętro, pokój z widokiem na wawel. żyć nie umierać.

większość dnia spędzona na wylegiwaniu się przed telewizorem, wieczorem jak przystało na turystów - piwcina pod baranami, potem makarony w vesuvio, spacerek, wizyta w "kefirku" po butelkę szampana i znów w Kossaku.

coś pięknego. wynudziliśmy się za wszystkie czasu i poszliśmy spać. tak miało być.

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty piąty.

sobota.

pomijając to, że wstaliśmy 4 godziny później, niż to było w planach dzień był bardzo obfity. śniadanie przy akompaniamencie ciekawych tematów, potem małe pożegnanie "w razie gdyby", podwózka do S i B, potem kolejna wizyta u M i B. skończyło się na późnym powrocie do domu. po drodze spore zakupy przed dalszą podróżą, wspólna kolacja, robienie kanapek, konwersacje.

spakowaliśmy się i grubo przed terminem odjazdu pojechaliśmy na dworzec. jutro pobudka w KRAKOWIE!

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty czwarty.

piątek. rysunek bardzo powierzchownie, bo w trakcie musiałem się spakować. zlikwidowałem grzyba, ogarnąłem plecaki i wieczorem jechaliśmy już w zmrożonym wagonie do poznania. na szybach szron, ogółem zimno w osobówce bo ciągle ktoś nie domykał drzwi. po 3,5h byliśmy na miejscu, gdzie do późnej nocy w zacnym gronie wytężaliśmy mózgi w planszówce "ACTIVITY".

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty trzeci.

czwartek.

black ops, pleciuga, spacer po starym mieście i zakupy przed wyjazdem :D

aa i zdaje się, że to tego dnia była akcja z operą, nie w środę. było nie było komentarz byłby ten sam.

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty drugi.

środa.

pomijając podjarkę nową grą - wspólne śniadanko i koncepcja mieszkaniówki zrobiona w 3 godziny.

wieczorem z kolei błagalne telefony o pomoc przy hali i siedzenie w nocy :( jak widać nie trzeba siedzieć w biurze, żeby zapierdalać...

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty pierwszy.

po wizycie w kastoramie zaopatrzeni w preparat na grzyba, po wizycie w media - w nowe call of duty. wieczorem wyprowadzka z komputerem znów do domu i piękne zakończenie dnia na łyżwach :D

"nowy rok" dzień trzysta czterdziesty.

poniedziałek.

w pracy pieprzona hala i domek, plakat na kabareton, a wieczorem rękawiczki i puszysty kubuś w ramach świąt.

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty dziewiąty.

niedziela.

wciąż poprawki domkowe, poza tym w medalu już 999 zabitych. wieczorem u I i P napieprzaliśmy w karty. żeby było śmieszniej - w tysiąca.

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty ósmy.

sobota.

nareszcie ciepła kurtka. dorobiłem się narciary z patentami, które ratują mnie od no mostków cieplnych między rękawiczkami a rękawem.

poza tym obiad zjedliśmy sobie burżujsko "na mieście". poszliśmy do polecanej przez znajomych KUŹNI, którą sami polecany. jedzenie smaczne, swojskie, dużo i nie drogo.

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty siódmy.

w pracy zapiernicz, zatem rysunek odwołany.

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty szósty.

czwartek.

kino, domek, w internecie wygrzebane info o ciekawym projekcie L.U.C - LUC LOOP CHOPIN (trzeba będzie sprawdzić), brnąc dalej w muzykę - hooverphonic (trip hop).

w alter niby impreza, ale zdaje się, że już bez naszego udziału :(

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty piąty.

środa.

wciąż domek, wciąż hala, dodatkowo na głowie kino kosmos, poprawki do wizualizacji, w przerwie wspólny obiad i dowód męskiej dojrzałości - znów po latach założyłem kalesony.

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty czwarty.

wtorek. ku mej uciesze na ścianie od której śpimy wyrósł grzyb.

na stronie SZPAK'a powoli zaczęły się pojawiać zdjęcia z poszczególnych dni, a w pracy pierwsze poprawki do domku.

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty trzeci.

333. poniedziałek. ciekawa liczba zobowiązuje - poranek przywitaliśmy obłędnym dialogiem:

- co?
- gówno!

po pracy mając chwilę czasu przeszedłem się na niebuszewo, zahaczając po drodze o nowy basen olimpijski. szczerze gratuluję, bo wygląda zajebiście.

wieczór spędzony na rozmowach i telewizji. poza tym ruszyliśmy z T temat kodów QR, zacząłem drążyć i okazało się, że mój plan się mówiąc krótko nie uda, bo to bardziej skomplikowane niż by się mogło wydawać. do tematu jeszcze wrócę bo to ciekawe.

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty drugi.

skończona (tymczasowo) praca nad projektem, finał SZPAK'a.

niedzielny wieczór tuż po festiwalu u K i P, pijąc drinki i korzystając z dobrodziejstw sziszy.

w internecie odkryty ciekawy projekt 4x4pixels.blogspot.com. po prostu genialne! poza tym muzycznie hiphopowi "POECI". również polecam.

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty pierwszy.

sobota.

SZPAK i domek. ot tyle.

"nowy rok" dzień trzysta trzydziesty.

piątek. w pracy domek, wieczorem pleciuga.

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty dziewiąty.

czwartek.

w końcu dostaliśmy klucze, zatem pojechałem w okolice zwierzynieckiej (głębokie zadupie szczecina) na inwentaryzację.

nie wiem jak to jest, że ludzie tak pierdolą swoją robotę, że potem jest 10 razy tyle do zrobienia niż by było normalnie. ludzie nie tyle, że się nie przykładają, tylko się znacząco opierdalają. nie wiem skąd były stare rysunki inwentaryzacji, ale ktoś kto to robił na pewno nie był na miejscu...

wieczorem w szczecińskim radiu pierwszy dzień szpak'a, a poza tym to był pierwszy dzień w tym sezonie, kiedy spadł śnieg :/

zmęczony życiem niezbyt dobrze bawiłem się podczas inauguracji, ale nie mogę powiedzieć, że było słabo. poziom był odpowiedni. inna sprawa, że stres mnie jadł bo znów dźwiękowałem szarpaninie.

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty ósmy.

środa.

dzień przed festiwalem - projekt SZPACZYCH UŚCISKÓW, czyli po prostu dyplomów, a w pracy nieudana inwentaryzacja domku. ech...

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty siódmy.

wtorek.

poranek zaskoczył mnie totalnie paranoiczną sytuacją. otóż stwierdzam co następuje - na moich oczach gołąb idąc po chodniku wdepnął w gówno. to jest kwintesencja obsranych ulic szczecina i zdaje się, że jestem jedynym szczęśliwcem, który prócz tego, że wie - widział.

schodząc na ziemię - projekty identyfikatorów na SZPAK'a, finalizacja obu łazienek, wieczorem Klubik, a w domu przemeblowanie.

a! no i opieprz w biurze za telefoniczne nieporozumienie. bywa.

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty szósty.

poniedziałek.

telefon znów w sprawie SZPAK'a. tym razem znów lekko z zaskoczenia. banner flashowy typu CLICK TAG. całe życie się człowiek uczy.

poza tym pierwsze (stare) projekty wrzucone na artarenę, a wieczorem błyskawiczne zlecenie "na rano" - druga wizualizacja zupełnie innej łazienki.

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty piąty.

niedziela.

przede wszystkim znalazłem chwilkę czasu na poprawki na drarchitekci.pl.

natomiast wieczorem, skuszeni internetowymi informacjami wyruszyliśmy na lodogryf. na zamknięty lodogryf :P

nie było łyżew, więc poszliśmy do Kany na piwo, gdzie spędziliśmy czas wyżywając się twórczo (przed duże "tfu" jak to mawia Z). część brokatowej, srebrnej ciastoliny została na stole udając zestaw kieliszków, butelkę i rozlaną wódkę.

rzecz warta zapamiętania to nazwisko artysty, który tego dnia miał tam swoją wystawę: ANDRIEJ CIEŻYN.

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty czwarty.

sobota.

udało się zakończyć prace nad pinokiem, zatem sukces.

porażka natomiast potwierdzona została mailem do A. niestety ale grudzień z imprezami pod znakiem zapytania...

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty trzeci.

ad 322 - w alter najgorzej jak tylko mogło być, barrel też skwaszony... :(
poza tym zabawny artykuł o znajomym tytule. [subjectiv]

a jeśli chodzi o piątek - wciąż prace nad wizką łazienki, wciąż walka z grzbietem, bo wylazło dopiero, że to miała być twarda oprawa, więc projektuje się to zupełnie inaczej.

niby nic, ale restartowałem tego dnia telefon. niby nic, bo to pierdoła, ale udało mi się zrobić aplikacyjny rachunek sumienia.  [o androidzie]

najbardziej pocieszającym elementem dnia było mejlowe potwierdzenie rezerwacji hotelu z gruponowego kuponu. będziemy spać w Kossaku w nocy z 12 na 13 grudnia. niedoczekanie - czas start :D

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty drugi.

czwartek, zatem znów art party, poza tym druga impreza w barrelu, a w pracy jazda z grzbietem od albumu, bo w końcu dostałem wymiary.

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty pierwszy.

trafiło mi się pierwsze zlecenie na wizualizację od E. model łazienki, a w tle internet i strony z tutorialami.

"nowy rok" dzień trzysta dwudziesty.

wtorek.

po powrocie z Wrocławia nie było lekko. wylądowałem w Szczecinie koło 6-7 rano, trochę odespałem i poleciałem do pracy. prócz rzeczy oczywistych zająłem się w końcu pinokiowymi poprawkami.

na mejlu przypomnienie o następnym SIC!'u, a wieczorem - 3 sztuki jeszcze nie rozkwitniętych lilii i w odwiedziny.

"nowy rok" dzień trzysta dziewiętnasty.

w noc przed tym pamiętnym poniedziałkiem padło drugie w tym roku nowe słowo. po marcowych beździurkach przyszedł czas na patafigle.

poza tym cały poniedziałek pod znakiem wrocławskiego poligonu, o którym więcej tu.

"nowy rok" dzień trzysta osiemnasty.

niedziela.

jak zwykle spędzona w pracy. a co! J dostał ode mnie i od M słitaśne foty na mejla w ramach adoracji. poza tym kolejne SZPAK'owe zlecenie na banery "metr na metr". posiedzieliśmy trochę, chłopaki konczyli lotnisko, a ja napieprzałem w talibów.

"nowy rok" dzień trzysta siedemnasty.

co tu dużo mówić - sobota. nic z niej nie pamiętam - esemesy i imejle na temat tego dnia po prostu milczą. jedyne co wydaje mi się w miare logiczne, to że pewnie zajmowałem się swoją nową stroną.

"nowy rok" dzień trzysta szesnasty.

piątek.

na maila dotarły poprawki do albumu. drukarnia zrobiła dla mnie piękną listę gdzie wszystko niby znajome, ale o grzbietach to już była dłuższa lektura.

poza tym dzień po kupnie serwera postawiłem kolejny krok i zostałem właścicielem domeny imiennej. maciejplater.pl.

"nowy rok" dzień trzysta piętnasty.

czwartek.

jak to w czwartek - wieczorem art party.

tym razem wystawa jak by nie patrzeć moich prac, bo powiesiliśmy wszystkie elementy poligrafii jakie dało się znaleźć w kontrastach i we własnych zbiorach. chodzi oczywiście o poligrafię SZPAK'a.

no ale zanim pojechaliśmy odebrać materiały i wieszać moje wypociny w antyramach dorwałem w pracy dwie nowe rzeczy, obie w internecie. jednej z nich już kiedyś próbowałem, drugą zawsze bardzo chciałem mieć.

pierwsze to rejestracja w serwisie artarena.pl, gdzie można sprzedawać na kubkach, koszulkach itp swoje grafiki. [więcej]

drugie to kupno serwera. profesjonalny hosting chodził mi po głowie od zawsze, a ostatnie wydarzenia związanie ze stronami jakie ostatnio projektowałem po prostu przyspieszyły tę decyzję.

tyle o internetowych polowaniach.

wieczorem na imprezie totalna kicha, jak zwykle, choć ci, którzy się zjawili udekorowali ten wieczór jak należy. było gadanie o przyspieszonych ślubach, picie drinków. na koniec wychodziłem z pieczątką na gardle - dosłownie zaniemówiłem.

"nowy rok" dzień trzysta czternasty.

środa.

prace nad stroną zakończyłem po 6 rano. jedyne co pamiętam, to że spakowałem manatki i poszedłem do domu to odespać.

"nowy rok" dzień trzysta trzynasty.

wtorek.

błyskawiczne zlecenie zdawało się przyspieszać, bo termin znacząco się skrócił. po telefonie okazało się, że jest potrzebna "najpóźniej na jutro rano". nie trudno zgadnąć gdzie spędziłem noc.

"nowy rok" dzień trzysta dwunasty.

poniedziałek.

okazało się, że wydrukowałem za mało karnetów, zatem trzeba było się znów bawić w wysyłanie plików itd.

poza tym dzień spędzony nad stroną drarchitekci.pl.

"nowy rok" dzień trzysta jedenasty.

niedziela podobnie, ale z innym zakończeniem. wieczorem odezwali się K i Ł. błyskawiczne zlecenie na strone internetową. termin do środy.

"nowy rok" dzień trzysta dziesiąty.

sobota. wolna, spędzona na naparzaniu w medal.

"nowy rok" dzień trzysta dziewiąty.

ale będzie masówka...

no ale cóż, póki mamy 2010 - 309 to był 5 listopada, piątek... dzięki bogu mamy już połowę grudnia.

tamtego dnia potwierdzona została opłata za kupon z grupona. zatem mamy już przyklepane wakacje w Krakowie.
trzeba było też doprojektować 4-dniowe karnety na SZPAKa. posiedziałem nie tylko przy komputerze ale i przy biurku z linijką i nożem, bo karnety trzeba było powycinać z arkusza a4. wszystkich było 100 sztuk.

zdaje się, że tego dnia miała miejsce oficjalna inauguracja Westivalu... czy mi się podobało? nie bardzo... [subjectiv]