wtorek, 21 grudnia 2010

"nowy rok" dzień trzysta pięćdziesiąty czwarty.

poniedziałek.

tym razem pobudka około 8 rano. na popołudnie miałem zaplanowane dwie rzeczy - wizytę w biurze, a później odbiór telefonu od kuriera. ale zanim wyruszyłem na ulice szczecina podjąłem się w końcu powolnego podsumowania bloga. przeczytałem cały styczeń, luty i marzec, wyciągając z tego rzeczy najważniejsze. dla mnie osobiście momentami było na prawdę zabawnie, czasem zagadkowo, bo sam nie mogłem sobie przypomnieć wielu szczegółów, które ukryłem pod zbyt ogólną, bądź zbyt metaforyczną wzmianką.

czytając o swoim życiu sprzed niemal pełnego roku zobaczyłem rzeczy, z których byłem dumny, a które (czasem przez lenistwo) zwyczajnie zaniedbałem. jedna z tych rzeczy było postanowienie codziennego spędzenia 15 minut na stacjonarnym rowerku. zrobiło mi się żal, poczułem że gryzie mnie sumienie, bo to smutne czytać o własnych porażkach. było to do tego stopnia inwazyjna informacja, że zaraz po zakończeniu marcowej czytanki zasiadłem na siodełku starego przyjaciela i wykręciłem należne 15 minut, robiąc przy tym 6,1 kilometra, zużywając 561 KJ, "jadąc" ze średnia prędkością około 24 kmph. średni puls -121. ktoś kto to czyta musi sobie myśleć - idiota, ale nikt sobie nie potrafi wyobrazić z jaką wewnętrzną dumą wypisuje te liczby. nir o nie tu oczywiście chodzi - sam fakt powrotu do starych, dobrych nawyków szczerze uszczęśliwia.

po rowerku miło było (i nie było innej opcji) wziąć szybki prysznic, po którym szybko wyrwałem się z domu.

w archico niemal pełen komplet znajomych, rozmowa przy szkle dość konkretna. po szybkiej i treściwej wymianie zdań spacerem obrałem kierunek na niebuszewo. po drodze znów przechodziłem przy basenie olimpijskim. zacząłem robić zdjęcia i... i odkryłem dlaczego mi się tak bardzo podoba. chwilę później już dzwoniłem do B, aby podzielić się tym wspólnym tematem, jednocześnie umawiając się na wstępne spotkanie okołoświąteczne.

kiedy już dotarłem do domu, czekałem sobie spokojnie przy rozmowach o mieszkaniu i obiedzie na mojego kuriera. przyszedł, zapłaciłem symboliczną złotówkę za telefon i zacząłem się bawić. nie ma to jak mały chłopiec i nowa zabawka. szybko się znudziłem, bo interfejs LG Cookie nie umywa się do mojego starego androida. bardziej zainteresował mnie fakt nieaktywnej przez dłuższy czas karty sim. na szczęście wystarczyło 2 razy zadzwonić na linię ery, aby uzyskać bardzo konkretną pomoc.

uf. niby nic, a działo się. wieczorem oczywiście zająłem się CoDem, później obejrzeliśmy sobie nowe how i met your mother i zakończyliśmy dzień barszczykiem i drinkami z pozostałym wciąż w butelce limonkowym ginem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz