łikent:
duuużo dubstepu. po sobotnim rysowaniu... nie pamiętam mówiąc szczerze. wiem tyle, wieczorem miała być impreza. dawnośmy nie balowali, poza tym cel słuszny - ur. G. po drodze jeszcze, co by klabingu stało sie zadość - retro. z nazwy klub, z oglądu speluniarski pub. no ale nie byle jaka muzyka grana przez nie byle kogo. W i O dali czadu, podobnie ich dredowy poprzednik. dramy i dbstp. słodko ale na trzeźwo, bo trzeba było się rozeznać w zdolnościach chłopaków. po występie obustronnie uszcześliwiająca rozmowa o graniu na london party. będzie MOC!
po retro fryty w kurniku i miał być hormon z niemal ćwierćwieczną G, ale jej zlecenie zdało się ją skutecznie zabić na śmierć, toteż zrezygnowaliśmy.
także nieprzyzwoicie trzeźwi udali się do domu spać.
niedziela. hm. jeden z bardziej przepieprzonych dni w tym roku. leżakowanie, amu, muzyczka. w międzyczasie zatrzaśnięte drzwi, pół godziny na klatce schodowej z zimnymi stopami i krótką pogawędką, a ostatecznie - wybawienie dzięki sąsiadowi.
kiedy zacząłem na dobre niedzielę, ta zdawała się - jakby na przekór - kończyć. nie wiadomo w jaki sposób dość szybko zrobiło się ciemno. wieczorkiem winko, spacer, a później wspominki i lulu.
rano (116) wykład, a po nim - hm... czas pokaże.
good day!
i said good day!
krótkie post scriptum, notatka z głębszych przemyśleń - bezbłędność nigdy nie będzie bardziej imponująca od przyznania się do błędu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz