pleciuga już jutro. w chwili obecnej piwko, blog i fejsbuk. ale żeby nie było, że coś ominąłem...
kolejny, w krótkim czasie, przypadek niespania. tym razem 36 godzin, znów zakończone imprezą. art party tym razem, więc bardziej z obowiązku niż chęci, ale jak zwykle przekonałem się, że warto się w to wszystko bawić. było po prostu fajnie, dość luźno, momentami wręcz kameralnie, bez żadnych kwasów, czy rzeczy nieudanych - parkiet użytkowany do późna, blejd dał czadu jak zwykle i zabawa mimo nieznacznej grupy była na prawdę udana.
w trakcie mnóstwo krótkich dialogów, rozmów i rozmówek o rzeczach przyziemnych, górnolotnych, oficjalnych, prywatnych, a nawet intymnych... i z tego co mówił SMS - chyba nawet z niezłymi skutkami.
redbule jakoś mnie trzymały na nogach (tenks B), był też hit imprezy, o którym lepiej nie wspominać w szczegółach (leży teraz u mnie w pokoju i czeka na kolejną okazję wzięcia niewątpliwie czynnego udziału w jakiejś kolejnej imprezie. ogólnie odraza, wstręt, zniesmaczenie wymieszane z porządną dawką braku granic i tożsamego braku sawłarwiwru)
nawet powrót do domu z okaleczonymi piszczelami, ale w wyśmienitym towarzystwie - nie tylko wesoły ale i owocny w nowe plany i pomysły.
rano ciężka pobudka, ciężkie kilka godzin w nastroju pod banderą peweksa, mnóstwo skrajnej irytacji i posypki z problemów technicznych, ale końcówka dnia do prawdy urzekająca. najpiękniejsze półtorej godziny w salach na poddaszu jakie kiedykolwiek spędziłem (ze względu na podwójne przemiłe wspomnienia), a po zakupach w realu jak zwykle najkrótsza na świecie kawa... kokakola... mega-pyszna-i-mega-wielka-kanapka... ploty... brechty... pornografia... !... czyli miks jakiego można się tam zawsze spodziewać, i dla którego warto napisać esemesa o treści
"Hejo moge sie wpierdolic na kawe?"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz