sobota, 9 stycznia 2010

nowy rok poranek dziewiąty.

wściekły...

z dodatkowych adnotacji z ósmego stycznia...
przeżyłem powrót do "dzieciństwa". głupia sprawa, wystarczyło usiąść na wykładzie w pustym rzędzie, i czekać na przypadek, który sprawił, że po swej prawicy miałem I a po lewicy M. no i "druga grupa" została ponownie zjednoczona! na moment, na krótką chwilę, ale w identycznym jak 3-4 lata temu klimacie. to już co prawda nie była mechanika z ciocią G, ale to nie zmienia faktu jak się poczułem. fajnie. wartościowa duperela można by powiedzieć.

w domu porządki. nie lubię przyjmować gości w syfie, kłębach kurzu i labiryncie porozrzucanych wszędzie klamotów. szybko ogarnięta fizyczna materialna strona mojego życia, następnie spisywanie miliona notatek z serii do-zrobienia-na-zeszły-tydzień na jedną kartkę. czcionką w stylu kieszonkowej-biblii-tysiąclecia zapisałem całe A4 masą projektów i szczegółów na ich temat.

spotkanie nie było planowane na konkretną godzinę, więc po szybkim telefonie okazało się, że mam jeszcze dłuższą chwilę dla siebie. zakończyłem więc kolekcjonera (rzaaadko czytam w domu, tak samo jak rzadko mam wolne siedząc w domu). udało się też wykreślić kilka rzeczy z listy dzięki czemu nabrałem ochoty na jeszcze bardziej intensywne zakończenie dnia.

ciasto było przepyszne, nie przejmowałem się formą w której zostało upieczone (ogólnie kształt prężącego się kolesia z wyrzeźbionym brzuchem i "mułkami Jezusa"). było to jej pierwsze ciasto więc byłem pod wrażeniem wypieku jak i okazji, dla której zostało upieczone. urodziny po raz drugi. należą się podziękowania, to było przemiłe. no i te świeczki!

po 0,33 belgijskiego piwa 8,5% wyruszyłem na podbój hormona. kiedy się tam znajdziesz, żegnasz tam jeden dzień, i żegnasz kolejny. nie dlatego, że impreza trwa do następnego wieczora, po prostu przepowiednia kaca zawsze się sprawdza, więc dzień można z góry skreślić... impreza mało kleista, brakowało mi czegoś przynajmniej na początku. potem się rozkręciło. rozmowy, trochę szaleństwa przy prodiżach i kolejny uśmiech szczęścia po rozmowie z N. była też karmelowa M. za dużo cukru ;P był też 2 inne M, O, K, I, M w rodzaju męskim i pare innych osób, ogólnie rzecz biorąc towarzystwo wyśmienite. ale jednak jakiś niesmak, głównie przez ten durny incydent, do którego doszło przez zbyt mocno emanujący ze mnie optymizm :/

a no i bym zapomniał. wściekły... jest sponsorem dzisiejszego bólu głowy. pewnie nie tylko mojego, w końcu piliśmy w 6 osób.

...

żeby ktoś mnie teraz widział. w sumie ciotka wpadła do pokoju zajęć i zobaczyła. stwierdziła z zazdrością, że też tak chce. leżę, piszę bloga, doglądam moich zdolnych dziewczyn i czekam na efekty. jeszcze 1,5 godziny rysowania. jest 12:32

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz