poniedziałek, 11 stycznia 2010

nowy rok dzień jedenasty.

egzamin na 10:05, jak zwykle wspaniała godzina jak na peweksa przystało. wstałem wcześniej, wyszedłem z domu wcześniej, ale świat się na mnie dziś obraził - jeden autobus nie przyjechał, do drugiego połowa ludzi z przystanku nie dała rady wejść (inkluding mi) no i dopiero trzecim zabrałem się w podróż. wszyscy byli już w sali kiedy się pojawiłem, ale jeszcze nikt nic nie pisał. dostałem zaszczytne miejsce z przodu przy samym oknie. mając na uwadze, że moje przygotowanie do egzaminu było podobne do mojego wkładu w świąteczne wypieki, byłem wniebowzięty faktem tak bliskiego obcowania z opiekunami egzaminu.

dostaliśmy kartki z zadaniami. a tam... instrukcja obsługi egzaminu na samym szczycie. masz 5 nieobecności, piszesz na 6 pytań, 3 lub 4 - piszesz na 4, 2 lub 1 - piszesz na 2. szczęściarze, którym zawsze pasował wykład w poniedziałek na 10:15 pisali tylko na jedno pytanie.

mi się dostała wersja z czterema pytaniami. no to czytam, mam w końcu zaszczyt je sobie wybrać. pierwsze - ??? nie... drugie - ???x10 - NA PEWNO NIE! i tak samo z całą resztą. szóste to były jakieś obliczenia, które udało mi się ogarnąć w autobusie.

ubawiony pytaniami wymieniłem spojrzenie z kolegą obok, który bawił się prawie tak samo dobrze jak ja. nasze wspaniałe humory przypieczętował tekst czerwoną czcionką na samym końcu - "proszę zmieścić się na kartce po obu stronach, chrońmy lasy!". no po prostu impreza nigdy nie ma końca w poniedziałki, zabawa wyśmienita, wyśmienita!

"zapytam się, czy jak zrobię tylko obliczenia to wystarczy na zaliczenie" - taka była pierwsza myśl. genialna, aczkolwiek niedopracowana. "zrobię zadanie i reszta sama przyjdzie". postanowiłem się sprawdzić w dziedzinie logicznego myślenia i zaraz po rozwiazaniu obliczeń, w których na bank mam błędy (wyniki na to bardzo mocno wskazywały) zacząłem ponownie śledzić tekst pytań od 1 do 5... no i tak bez zbędnego wodolejstwa i po swojemu napisałem co o tym wszystkim myślę. można by rzec, że tak jak nie przepadamy za sobą z peweksem, tak tym razem musiałem zrobić wobec niego ukłon. ja się ubawiłem pisząc egzamin, niech on się ubawi czytając moje odpowiedzi.

i to chyba była perła tego dnia. później już tylko kilka godzin na uczelni w celach różne-sprawy-załatwiawczych, krótki powrót do domu z przerwą na zrobienie buki z B przed uczelnią i właściwie tyle. siedzę, żrę zupki knorr i zabawiam się swoimi obowiązkami.

nie ma co... impreza cały dzień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz