poniedziałek, 25 stycznia 2010

nowy rok dzień dwudziesty piaty.

pasztet wszem i wobec.

tajgery się kończą, a pracy nie ubywa, przeciwnie, lista z dnia na dzień puchnie i ma się doprawdy nie najlepiej, o czym świadczy wypisujący się BIC! a w końcu po całym świecie krążą plotki, że prędzej się zgubi BIC'a (czy to dułgopis czy zapalniczkę) niż wyczerpie. muszę sprawdzić, czy aby nie dają za ten wyczyn miliona dolarów, jak w przypadku męskiej ciąży.

dzień mega obfity. rano odbył się wielki finał wielkiego szoł peweksa, ale zanim to nastąpiło spędziłem sporo czasu nad zagadką tysiąclecia - GDZIE JEST DO CHOLERY MÓJ INDEKS!?!? byłem na 120% pewny, że go zabierałem z dziekanatu, pamiętam dokładnie jak się po niego tam wybrałem, przy okazji zgarniając OPR za nie odebraną decyzję o stypendium. no i piszę do ojca, który pojawił się około 06:30 na necie, aby zeskanował pokój (obecnie mojej siostry, kiedyś "nasz") i zdał raport z poszukiwań. jak się później okazało - cała rodzina o tej przepięknej porze dnia szukała mojego indeksu, za co wszyscy są dozgonnie wdzięczni. ja swoją drogą wykonałem podwójny i wytężony skan własnego miejsca pobytu, również zakończone fiaskiem.

przechodząc błyskawicznie do meritum - pojebały mi się delikatnie dokumenty - w dziekanacie odbierałem legitkę, nie indeks...

tą świadomość nabyłem niestety drogą doświadczenia empirycznego, po fakcie. wcześniej nie byłem w stanie sobie wyobrazić, że widok indeksu może mnie tak uradować.

finał teleturnieju peweksa oczywiście był wielkim wydarzeniem. ten człowiek nawet indeksy wypisuje angażując w to grupę 10 osób (tak tak, miałem przyjemność się załapać). no ale przynajmniej z tej całej nieziemskiej komedii tyle pożytku, że każdy dostał szybko z powrotem swoją książeczkę z tabelkami wypełnionymi najróżniejszymi mgr dr i prof.

mimo dającego się we znaki wyczerpania byłem jednak w stanie zrobić jeszcze dwie rzeczy. 1 - jakimś cudem po tylu latach przypomniałem sobie jak się wykonuje podwójną transformację w celu wykazania rzeczywistej miary kąta między dwoma zadanymi płaszczyznami. 2 - już nie z takim sukcesem, ale wybrałem się i wytrzymałem wykład prof. dr hab. inż. arch. z CADa, jednak moja prezencja niestety poległa. nie polecam spać siedząc naprzeciw osoby, która wygłasza mądrości.

---

tyle uczelni. potem odwiedziłem psa, u którego (jakaś zmowa?) pojawiła się cała reszta mojej rodziny. tam dokonałem żywota i padłem na kilka godzin regenerującej drzemki. przy okazji zgarnąłem paczkę, która dziś przyszła. rzucając krótkimi przechwałkami - cd DIGIT-ALL-OVE i tripyl wajnyl THE BIG PINK z mega wypasienie wydanym remiksem na różowo czarnym placku - na jednej stronie remiks, na drugiej graficzka nadrukowana lakierem UV - miód. focinki poniżej



a no i co do pasztetu - skończył mi się wczoraj, więc znów wyląduję na kanapkach ze srem żółtym.

2 komentarze:

  1. Powinieneś zjeść wreszcie konkretny obiad!

    już nawet chyba nie muszę się podpisywać.

    OdpowiedzUsuń
  2. nawet nie napisze, że to JA powiedziałam, że indeks jest w dziekanacie, że to JA odebrałam ta boską paczkę, bo inaczej walałaby się po ekpsedycji UP ileśtam i nie napisze, że to JA obudziłam go z tej 'drzemki', bo spałby do tej pory i nic pożyczecznego nie zrobił łącznie ze zdjeciami swojego boskiego vinyla a co najważniejsze - dałam cynk o cieście mamusi. jednym słowem ŚWINIO zapominasz o najważniejszej osobie tego dnia!
    poza tym jutro wpadam z mandarynkami hahah :D
    -barbakan

    OdpowiedzUsuń