środa, 17 marca 2010

"nowy rok" dzień siedemdziesiąty szósty.

ellen allien/ distance/ burial - na zmianę w kółko.

wczorajsze "pierwsze spotkanie z promotorem" niezwykle udane. przede wszystkim dlatego, że odbyło się na zasadach dyskusji, wymiany poglądów i dojścia do porozumienia, które dało może niezbyt przewidywalne, ale zdecydowanie pożądane skutki. także za tydzień będę miał sprecyzowany temat pracy mgr, a do tego czasu jeszcze sporo zdążę zrobić.

po bardzo wyczerpującym dniu i krótkich zakupach w kerfie trafiłem do domu i... rozpocząłem weekend :) taki stan rzeczy najbardziej mi odpowiada. praca, która nie będzie zakłócana przez kilkugodzinne opuszczanie mieszkania tylko po to, żeby zaliczyć durne zajęcia.

podzieliłem się tym w krótkiej rozmowie z ciotką, zmywając naczynia. choćby samo to, że mam ochotę wziąć gary i bawić się w szorowanie już daje mi znak, że moje życie się od tego semestru zmieniło, ze da się pogodzić pracę i domowy obowiązek, a i czas dla siebie się znajdzie, byle tym czasem dobrze zagospodarować.

zakupione canari poszło szybko. 0,35 kokosowego likieru było czymś czego oczekiwałem na koniec tak porypanego i intensywnego (nie tylko dla mnie) dnia. likier, rozmowy, muzyka z gramofonu i nie włączony do samego rana komputer. zmęczenie dało się we znaki bardzo szybko i na dość długo, bo obudziliśmy się nagle o 2 w nocy zupełnie nie wiedząc kto kiedy zasnął. sam spałbym pewnie do białego rana, ale jakoś tak się składa, że dywan jest dość niewygodny.

pobudka z budzikiem wbudowanym w zegar biologiczny jak zwykle o szokującej godzinie siódmej. zaczynam się chyba do tego przyzwyczajać, choć z drugiej strony odczuwanie pory wieczornej o 13:00 to nie jest coś do czego szybko przywyknę.

ze względu na moją wczorajszą fizyczną niedyspozycję dziś zebrało mi się już 45 minut roweru, co mam zamiar załatwić jednorazowo. zatem, życząc miłego popołudnia, udaję się w stronę mojego stacjonarnego przyjaciela.

w drogę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz