wtorek, 23 marca 2010

"nowy rok" dzień osiemdziesiąty pierwszy.

chujnia.

co prawda dzień wczorajszy się jakoś w miarę po ludzku potoczył, obiad nie skończył się żadną tragedią, babeczki zasmakowały i nawet spinka szybko została załagodzona, ale dziś - 22/03/2010 to była jakaś tragedia. niby było pozytywnie, ale szczerze mówiąc w najważniejszych sprawach klęska.

ale że tu miałem pisać, w ramach autoterapii, tylko o rzeczach dobrych - napiszę jak należy. rano spacer pod rektorat. na uczelni dość zabawnie, choć bez szaleństw. w drukarni spoko, materiały na imprezę wyszły ok. inwentaryzacja kwartału piasta nad wyraz udana. w końcu wsiadłem na prawdziwy rower, pojechałem na cmentarz. to miejsce mnie wycisza. wieczorkiem szybkie zakupy na biedaka z ostatnimi złotówkami, a ostatecznie do północy siedziałem u G rozprawiając o wszystkim co się u nas wydarzyło, wpierdalając (na prawdę, bez przerysowań) kwaśne żelki, pijąc zbyt mocne, kolorowe drinki z wódki, curacao blue i wyciskanego z soczystych pomarańczy soku i wycinając okrągłe i kwadratowe naklejki do promocji urodzinowego art party. do tego standardowo herbatka i najzajebistsze kanapki.

brzmi zajebiście, ale 3 fakty z tego poniedziałku sprawiają, że to tak wesoło wcale nie wygląda.

chujnia.

---

po (już wtorkowym) telefonie trochę lepiej. w końcu od czego ma się przyjaciołów (...)

dziś dobranoc to najlepsze, czego można mi było życzyć. dziękuję. i wzajemnie. dobranoc wszystkim.

1 komentarz:

  1. Ty Gałganie! Mieliśmy na cmentarz iść razem.

    foch z przytupem. o!

    (ale mały, bo zawsze możemy nadrobić)

    OdpowiedzUsuń