poniedziałek, 29 marca 2010

"nowy rok" dzień osiemdziesiąty ósmy.

najpierw 87.

pobudka o 7:02. budzik biologiczny automatycznie przestawiony na porę letnią mnie przeraża po raz kolejny. potem jakieś guzdranie się dosłownie do 16:00, ponowne guzdranie się z wyjściem z domu, gdzie miałem wrócić na 18:00 a o tej szóstej pi-em to dopiero się wygrzebałem... przynajmniej tyle dobrego, że rowerem.

spacer był fajny. inny. właściwie to w ogóle był i to jest fajne.

wieczorem znów w domu, po deszczowym rowerowaniu. złapało mnie i teraz sobie kicham. czuję, że żyję że tak powiem.

kolacyjne zakupy z lodami w roli głównej, potem jakieś pierdoły, ululanie do snu w 15 sekund i o 02:00 w domu, próbując zasnąć...

88

wstałem o 6:57. nadal nie czaję. na uczelnię i tak spóźniony, jakoś nie widzę ostatniow niczym sensu bo staje się to wszystko ulotne i zmienne. na wykład o 10:15 wychodziłem z domu o 10:15. pół godziny spóźnienia bez konsekwencji. no, może oprócz tych penskich minusów. pier-dzie-lę.

nie chce mi się tego wszystkiego pisać.

speed up plater!

oddałem pit, spacer, francuskie rogale, kwadracik w kocyku, telefon w sprawie ARTP, kolejne lulu i odwiedziny B. rozmowy o zmianach i planach.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! ten dzień jest porypany...

w realu kolejny majonez, pasztet i nowość - papryka konserwowa. zobaczymy ile wytrzyma.

obiad, niemiła rozmowa z G i do domu.

chu......

przestaję kląć, czas na zmiany. przeraża mnie rezygnacja jaka mnie dopadła w związku z rowerem...

chcę znowu żyć, a przesilenie raczej to życie odbiera...

dobranoc, mimo że nie idę spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz