ogólnie dzień z grubsza pod znakiem pehape - najpierw korki z ciotką, potem rezanie poprawek i nowości na atekturze. dziś ciąg dalszy, bo jak zwykle coś zepsułem po drodze ;)
trochę przeziębiony, coś mi osiadło na płucach i kaszlę sobie od czasu do czasu. pewnie po tym rowerze na cmentarzu. wilgoć i zimno robi swoje.
dlatego wczoraj cały dzień w domu. udało mi się natomiast wrócić do stacjonarnego (15min/9,3km/651kJ/p155). nawet bieganie wieczorem całkiem udane i - uwaga - bez zadyszki.
no i co najważniejsze autokar przywiózł wieczorem moje zmęczone szczęście.
w nocy nadal pehape, bo dostałem jakiegoś kopa i pomyślałem, że trzeba te wszystkie pomysły realizować, póki mi się chce przy tym siedzieć. ale zanim przysiadłem - dokonałem dnia przy dżindżersie, oglądając z ciotką filmy. krótkometrażowe animacje.
i tyle. zbitek nie powiązanych faktów. no ale jak się mam skupiać i pamiętać o pierdołach, kiedy w głowie rośnie mi pokrzywa. i parzy coraz bardziej... :(
aaaaaaa! już wiem! cały ranek mnie wzięło na ogólnie pojęte sprzątanie. ot co. poszła mi kolejna szklanka. ta kwadratowa.
witam, mamy kolejny, jak na razie słoneczny, dzień nowego roku. dzień osiemdziesiąty czwarty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz