sobota, 26 czerwca 2010

"nowy rok" dzień sto siedemdziesiąty szósty.

piątek.

rano po pożegnaniu rysunek. przedostatni. zaczynamy się powoli żegnać.

rzucona przez Z propozycja przyjęta z chęcią, zatem po wieczornej wizycie na lodach i arbuzie z elmerkiem wyruszyłem w stronę kany. przedtem jednak, jeszcze w domu szykowanie grafiki do dwunastej imprezy.

koncert może nie w moim klimacie, ale to miejsce, ci ludzie coraz bardziej zaczynają mi przypadać do gustu. hormonowy odwyk się przyda, poza tym to jest bardzo ciekawy (z grubsza teatralny, ale nie tylko) klimat.

poznałem więc w krótkiej rozmowie Ryszarda Słowickiego. we wtorek na dzień przed imprezą ma koncert w willi lentza, więc chętnie się wybiorę.

kiedy doszła do nas O, padły za sprawą pewnego telefonu grubsze, życiowe tematy. życiowe, ale o sytuacjach rzadko spotykanych. pogranicze miłości i namiętności, wymiana doświadczeń własnych i cudzych, ale bez większych rezultatów.

temat został potem przerwany bardziej przyziemnymi sprawami: trochę biznesów, garść obustronnych propozycji i szatański plan wkrętu! cha!

(...) muszę tam pójść i się przekonać (...)

po drodze do domu frytki, w domu podsłuchany na majspejsie rysiek, i lulu.

a. no i jeszcze w ciągu dnia ten telefon z potrójnym "cieść", które okazało się być zmową jajników. ech, te kobiety ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz