0 szóstej się wstać nie da. no przynajmniej nie bez dodatkowych kilku minut pod kołdrą.
na szczęście wszystko się udało. poranny, świeży chlebek u graczyka, małe zakupy w żabce, szybkie szykowanie kanapek i termosu i o godzinie ósmej byliśmy na dworcu.
piękna pogoda, z nadzieją, że może da się wysiedzieć na plaży, na której bankowo niemal, tak zakładaliśmy, bedzie wiao i pizgao.
robiło się coraz cieplej, pociąg dojechał na miejsce o dziesiątej. bilety tanie jak barszcz, ledwo ósemka za studencki. na dworcu powitał wszystkich właściciel pobliskiego pensjonatu, zapraszając do wolnych pokoi. z ciekawości wdałem się w gadkę, ale zrezygnowaliśmy.
do plaży kawałek, ale gdy się tam pojawiliśmy, okazało się, że było lepiej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. pełne słońce, lekka bryza. ogólnie ciepełko z klimatyzacją, więc lepiej być nie mogło.
później było tylko lepiej. pomijając może fakt złego kremu i spania jakie nas dorwało w najgorszych godzinach (11-13).
leżenie, trochę spaceru, jakieś lody, znów leżenie, znów spacer, molo. lenistwo. niemal zawodowe.
świat mały to i znajomych spotkaliśmy.
spieczeni jak buraki wróciliśmy do szczecina, mając za sobą dzień, o którym się nie da prawie nic opowiedzieć. i tak właśnie miało być. relaks.
teraz co prawda pozostanie pamiątka w postaci kilku dni smarowania kremami, ale wart było. poza tym jest też inna pamiątka. mi zostało z niej plastikowe jajo, K z kolei otrzymała nie byle jaki pierścionek.
kończąc cytatem z krótkiej wymiany zdań wyjaśnię szybko jaki:
A: zaręczynowy?
K: nie, za zeta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz