czwartek, 29 lipca 2010

"nowy rok" dzień dwieście dziesiąty.

po poprzednim, niezbyt udanie zakończonym wieczorze dzisiejszy poranek o czymś mi przypomniał.

przypomniał, a przede wszystkim udowodnił, że owszem, pewne rzeczy przemijają, ale tylko wtedy, kiedy sami damy im odejść.

śniadanie za 5,35 z niewypitą herbatą i pewnie nie tak smaczne, jak wtedy, kiedy ja go nie robię, ale wartościowe chyba bardziej, niż te sprzed kilku miesięcy. bez przyzwyczajenia, bez rutyny, bez zapowiedzi.

moja, ledwo tknięta, ale zielona - dawno nie przyrządzana. z kubków zdążyło odparować z 10% wody, ale to nie ważne, bo prawdopodobnie do końca życia będę się "użerał" z niedopitą małą czarną w czerwonej filiżance, czy to ze spodeczkiem, czy bez.

wieczorny prysznic przyniósł mi pewne przemyślenia, które wzięły się w sumie z błahostek, jak plany na jutrzejszy wieczór i zgubiona część kalendarza. najważniejsza część. jutrzejszy kawalerski pokazał mi jak lustro, że przez sporą część ostatnich pięciu lat byłem bardzo przyzwyczajony do noszonych codziennie różowych okularów. przyzwyczajony tak bardzo, że ten róż stał się moją rzeczywistością, mimo że przykrywał ogólny brak kolorów. coś jak wtórnie pokolorowany czarno-biały film - ogląda się nieźle, dopóki do świadomości nie dojdzie, że ktoś musiał ostro zachachmęcić, żeby to wszystko wyglądało tak jak powinno, żeby nikt nie gadał.

przypomniałem sobie, że B kilka razy na początku wspomniał o tym i owym, coś się nie układało, coś nie było jeszcze do końca jasne, ale wszystko się tak dobrze ułożyło, że później nie słyszałem, ani nie widziałem nic. kto wie, może dobrze zatuszował, ale fakt faktem, nie dało się tego zobaczyć. a u mnie? totalnie odwrotnie. no ale widzę to dopiero teraz, patrząc z dystansu. żaliłem się wielokrotnie i coraz częściej, ale też wiele razy siedziałem cicho. sporo tego było.

---

cały dzień generalnie przed monitorem - praca, a na koniec dnia filmy. wchodzę w te migoczące obrazy całym sobą i pewnie stąd te przemyślenia. tak samo z książkami. zdaje się, że aż za bardzo, bo szczerze obawiam się dalszych stron chrztu, który odłożyłem na dłuższą chwilę, ze względu na brak potrzeby jeżdżenia publicznymi środkami transportu.

dziś obejrzany Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi (How to Lose Friends & Alienate People). ostatnio, nie pamiętam w sumie kiedy, choć można to sprawdzić, tylko po co, trafiłem na tej samej stronie na apartament. (musiałem sprawdzić - to było w zeszłą sobotę). kiedyś ścieżkę dźwiękową do tego filmu poleciła mi M. upewniłem się tylko w tym, że miała gust odkąd ją poznałem. film zakręcony i godny obejrzenia (Wicker Park).

filmy na iplex'ie, seriale na iitv. od wczoraj oglądam The Big Bang Theory polecone przez B.

---

ostatnio ten temat często do mnie wraca, temat czasu, nie tego który upłynął, ale tego, który pozostał. matematyka przeraża - wystarczy, że dziennie poświęcam na coś jedyne 15 minut - jeśli będę to robił do końca życia, zajmie mi to 1% czasu istnienia. schizuję się więc coraz bardziej, że tracę życie oglądając serial, dosypiając rano, może nawet pisząc tego bloga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz