niedziela, 11 lipca 2010

"nowy rok" dzień sto dziewięćdziesiąty pierwszy.

sobota.

rano po śniadaniu bułeczki z jagodami, chwila przed telewizorem w oczekiwaniu na kwalifikacje f1, ale nie ma co siedzieć w domu. na rowery i do lasu. po drodze poznałem P i M, a kiedy już ruszyliśmy dalej i wjechaliśmy między drzewa - w końcu chłód!

dotarliśmy do ruin młyna - nad wodą jeszcze przyjemniej, bo od mini-wodospadu przyjemnie tryskała woda. płytko jak w kałuży, ale bardzo przyjemnie. klimatycznie. i pamiętliwie, urokliwe miejsce.

powrót do miasta z małą przerwą na poziomki i jagody przy alejce, z oddali głuche odgłosy jakiegoś festynu, a jak tylko wyjechaliśmy z lasu na drogę - buchnęło takim gorącem, że marzyłoby się zostać w tym lesie do jesieni.

do wieczora spoczynek, szybkie pakowanie i koło 19:00 na pociąg. znów kulki, parę notatek i niedokończona rozmowa.

do domu dotarliśmy akurat na końcówkę meczu o brąz. niestety Urugwaj znów 2:3. grali wielką piłkę, to im trzeba przyznać.

tuż przed spaniem dokończony temat z ważną pointą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz