rano dostałem niemal, za przeproszeniem, kurwicy. z braku posiadania sieciówki przez wakacje postanowiłem rano nabyć bilet na podróż w stronę uczelni. NIKT w okolicy przystanku nie miał wydać z 50zł, NIKT nie miał też jak ich rozmienić. uderzyłem więc w spacerek i jakoś to wyszło, ale całe durne zamieszanie z kupnem tego małego, papierowego gówna, było czasowo równe temu ile zajęłoby mi przejście się na żołnierską. spóźniłem się zatem, ale cóż. i tak niewiele z tego pożytku. nadal jestem bez pomysłu więc rozmawialiśmy. dłuższa pogawędka z wymianą poglądów, które, jak się okazuje, są coraz bardziej rozbieżne, ale to może w końcu poskutkuje jakimś efektem na zasadzie "nie zrobię tak jak chce mój promotor". oby.
nie pamiętam już większości dnia, wiem za to jak się skończył - filmem na zamku. filmem przezacnym, którego tytułu nie pamiętam, ale jak mi się jeszcze kiedyś nawinie - pewnie chętnie obejrzę. po filmie soczki w monopolu i do domciu, posiedzieć z F przy drinczku i makaronie.
i jakoś tam wyglądał wtorek. więcej grzechów nie pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz