wtorek, 6 lipca 2010

"nowy rok" dzień sto osiemdziesiąty czwarty.

piątek zakończony małym piwem ze znajomymi, potem szybko lulu co by wstać o tej szóstej.

sobota.

poranne budzenie masakryczne, ledwo ogarnąłem temat, no ale trzeba to trzeba. wyjechaliśmy. w stargardzie postój z oczekiwaniem na część załogi, z którą mieliśmy się tam spotkać. wymieniliśmy się składem osobowym i ruszyliśmy. 160 zwykłą pozamiejską. i to goniąc za księdzem. na szczęście byliśmy trzeci, drugi jechał M na motocyklu więc kiedy ksiądz dawał czadu, łatwo było ich znaleźć.

w drawnie w miarę szybko ogarnięci. mnóstwo twarzy ale tym razem trochę więcej znajomych. byli oczywiście wszyscy P, przyjechała też K, co było miłą niespodzianką.

gorąco. na wodzie to bardzo przyjemne, tym bardziej, że można było z kajaka śmiało wywalić w jezioro ręce i stopy, na których świeciły się moje, legendarne od samego początku spływu, "malinowe buty".

ruszyli. dużą ekipą, więc tuż przed drawą zbiórka, i potem już tylko 8 godzin pościgu w stronę bogranki, o ile dobrze kojarzę. po drodze rzucanie się rzeczną zieleniną, walka na wiosła, chlapanie, a im bliżej mety, tym więcej drzew. mijane prawą stroną. mijane lewą. dołem. górą. leżały wszędzie i w każdych możliwych kombinacjach.

szybko podsumowując było przezacnie - zmęczeni, z bolącymi rękami, ramionami i barkami dopłynelismy z K jako jedni z pierwszych. stworzyliśmy bardzo zgrany zespół, impreza się bardzo spodobała, także za rok, pierwszy weekend lipca - płyniemy ponownie.

wieczorem już w szczecinie padły propozycje wybrania się tam ponownie, jeszcze w te wakacje, z inną ekipą, więc się zobaczy :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz