matko święto, pobudka o 6 rano, na pociąg niemal spóźnieni, ale szczęściem - jakoś udało się.
po drodze kulki, rozpuszczona czekolada i temperatura, która sprawiała, że marzyło mi się już wskoczyć do wody.
przesiadka w białogardzie na busa i jakoś przed dwunastą na miejscu.
leczo, chwila na posiedzenie w bezruchu, wyszykowanie rowerów i podróż do podborska z kocem, jedzeniem i oczywiście w slipach. woda. nareszcie. niestety pod nią przy tym gorącu nieco za zimno, a jak się wyszło - 5 minut i suchota. no ale zaliczyłem pływanie i było zacnie. po powrocie grill, piweczko, kiełbacha i karkóweczka (lub jakieś inne mięsiwo, nie znam się). rozmowy z Panią Mamą, a kiedy już dotrwaliśmy do wieczora, padłem jak mucha. 23:00 plater w łóżku - idzie spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz