niedziela, 1 sierpnia 2010

"nowy rok" dzień dwieście jedenasty.

piątek.

tygodnia koniec i początek... tak. ten piątek był szczególnie przełomowy, ale po kolei.

rano wczesna pobudka, zakupy na turzynie wśród porów, kapust i marchwi, a w domu gotowanie wczesnego obiadu. w okolicach godziny czternastej poprawki w nowej stronie kabaretu Czesuaf, której premiera już niebawem, a później prasowanie koszuli i inne takie dziwne rzeczy przed kawalerskim.

po drodze na deptak zdążyłem jeszcze zgarnąć wygrany na 80bpm.net karnet na Audioriver, z którego okrutnie się cieszę! cieszę się tym bardziej, że jak się okazało, w lineup'ie znalazł się Spor - moja osobista gwiazda dramenbejsu, guru nieomal, a jednocześnie człowiek, którego album debiutancki dopiero się ukaże.

zatem 6-8 sierpnia NIE MA MNIE!

na deptak dotarłem jako pierwszy. nie czekałem jednak dłużej jak pięć minut, pojawił się B ze swoim szwagrem, zamówiliśmy w mezzo 3 piwka i czekaliśmy na resztę chłopaków. tu już minęła dłuższa chwila, zanim wszyscy się zebrali, ale to w końcu dopiero początek.

dwie osoby w lokalu do obsłużenia jakichś 50 gości to mało, zatem zamawialiśmy kolejne pokale z wyprzedzeniem, a i tak docierały dość późno. zmieniliśmy zatem lokal na miejsce, do którego, jak się okazuje, zagości się prędzej czy później przy każdej okazji. H.

tam dostroiliśmy swoje humory do dawki akuratnej, by iść się zabawić, droga do City długa, więc ryszyliśmy tam jakoś w okolicach północy/pierwszej w nocy, whatever.

po drodze kąpiele na alei fontann, próba uruchomienia słupa reklamowego i wiele innych drobnych przedsięwzięć, których mogę już teraz nie pamiętać. nakręceni pozytywnie, jak słup reklamowy, całą tą drogą wbiliśmy się do CH i tam rozgorzała istna bitwa o miano najlepiej bawiącej się osoby. parkietowe szaleństwo z piekła rodem do upadłego.

na koniec już tylko taksówka i oby pójść spać zanim słońce wstanie, zatem był to wyścig z czasem, bo kładłem się ledwo przed piątą. ZZZzzzz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz