niedziela, 22 sierpnia 2010

"nowy rok" dzień dwieście dwudziesty szósty.

ślub. zatem sobota.

wyszykowałem się dość wcześnie. jako świadkiem miałem uczestniczyć we wszystkim, zatem dla mnie impreza rozpoczęła się już przed południem.

padało. B ze spokojem jednak stwierdził, że pewna dość dokładna prognoza zapowiada na 16:00 słońce. o 17:00 miała być msza.

już na samym początku poleciała gafa, zapomniałem krawata, więc trzeba było się po niego wracać. dobrze, że było dużo czasu, a kiedy nad tym dłużej pomyślałem, zgodnie z przyszłą teściową przyszłej żony mojego przyjaciela stwierdziliśmy, że skoro się na początku coś nie udało, to cała reszta pójdzie gładziutko, bez potknięć.

i tak było. wszystko niemal jak w zegarku.

nie będę wszystkiego opowiadał, bo co prawda blog ma mi przypomnieć, co się działo ze szczegółami, ale nie będę miał z tym wydarzeniem problemu. zapiszę tylko kilka najciekawszych dla mnie momentów.

na samym początku - olśnienie gdy wszyscy przyjechaliśmy do domu panny młodej. coś pięknego, a gdy stanęli razem - nie miałem wątpliwości, że ci ludzie byli, są i będą dla siebie.

kolejnym takim momentem była na pewno sama przysięga - przeszli przez to z elegancją, bez płaczu, było tylko jedno delikatne, niemal niewyczuwalne zachwianie się głosu, ale to tylko dodało uroku.

po deszczowym dniu na prawdę słońce wyszło o 16:00, potem dość często zaglądało do kościoła. a kiedy jako ostatni z K złożyliśmy parze życzenia znów przyszły chmury, zatem pogoda jak na zamówienie ;)

potem było już tylko mnóstwo szczegółów, które jeśli trzeba będzie, przypomnę sobie. na pewno zapamiętam taniec z młodą, to co mi wtedy powiedziała o przysiędze i to że całą resztę dnia przetańczyłem z K. do ostatniej piosenki tańczyliśmy na sali razem z młodymi i świadkową, także obowiązek został spełniony z nawiązką.

wychodząc jako jedni z ostatnich kładliśmy się spać po 5tej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz