środa, 18 sierpnia 2010

"nowy rok" dzień dwieście osiemnasty.

sobota.

poranek co najmniej powalający. z nogami za namiotem (wiadomo, trójka to tak na prawdę dwójka, a spaliśmy z W w dwójce, czyli w jedynce...). wysunąłem się z całym śpiworem aby zaznać słońca, które nas obudziło. nic dziwnego, bo nie dość że zamiast tropiku nieprzepuszczalna folia, to jeszcze na dodatek pięknie się nagrzewająca, bo czarna.

nie pamiętam co robiłem cały dzień, wiem tyle, że wlokłem się. nagle zrobiła się osiemnasta i za chwilkę miał się zacząć drugi dzień audio.

jak na złość w okolicach 20:00 znów zaczęło się to co dzień wcześniej - burza. na szczęście tym razem tylko popisowe 5 minut, a nie to co w piątek - 3 godziny ostrego deszczu.

póki jeszcze łaziliśmy po mieście zdążyłem wciągnąć zimnego, budzącego loda, potem czekałem ze wszystkimi jakąś godzinę na obiad (6 pierogów za 12 zł... widać Płock zarobił na festiwalu). na koniec już w drodze do namiotu ogarnęła mnie szajba na widok kwadratów o boku 12 cali.

z kawałkiem winylu pognałem na pole, żeby przygotować się do drugiego dnia. i o ile pierwszy warto było zacząć wcześnie, tak sobota była nie do przejścia. 2 godziny szwędania się, zatem postanowiłem pójść spać przed największymi występami. pobudka o 1:00, na rozgrzewkę Four Tet, Plastikman i... dla niego tu przyjechałem - SPOR. to było wycieńczające, ale piękne!

występ SPOR'a był dla mnie występem zamykającym imprezę, bo później zaczęło powoli świtać, a trzeba było się jeszcze spakować, bo o 7:11 miałem pociąg. no ale to już była niedziela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz