niedziela, 7 lutego 2010

nowy rok dzień trzydziesty ósmy.

lowe życie!

wczoraj jak pan bóg przykazał podzieliłem się butelką wina z G i D i w rewelacyjnym humorze powróciłem do domu aby do rana oglądać serial. potem odpaliłem cocorosie i można było iść spać. 12 godzin absolutnie bez żadnych wyrzutów sumienia, potem leniwie wzięty prysznic, pyszny obiadek mamusi, trochę pierdół w tiwi i znów jestem u siebie łupiąc w kłejka. achy i ochy, tego mi było właśnie trzeba - idę spać kiedy mi się podoba, śpię tak długo jak mi się podoba, robię to na co mam akurat ochotę, pracuję tyle, żeby nie uznać dnia za stracony, ale i żeby się zbytnio nie narobić. tak właśnie sobie łikendowo, mimo zmartwień, odpoczywam.

w tym tygodniu zapewne finisz sesji, we wtorek przełożone łyżwy, więc to będzie na pewno ciekawy czas :) poza tym w końcu przyjdzie kasa z pleciugi i będzie można oficjalnie zakończyć nasz układ z G w sprawie o Malibu ;P

będzie przesłodko, więc co by nie zapeszać teraz biorę się do roboty. w końcu nadmiar szczęścia jest szkodliwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz