środa, 17 lutego 2010

nowy rok dzień czterdziesty ósmy.

samolecznictwo górą drodzy państwo. po wczorajszych szaleństwach i spędzeniu na mrozie sporej ilości wolnego czasu dopadło mnie przeziębienie.

w nocy byłem zbyt leniwy, żeby choćby sięgnąć po chusteczkę. no ale jak miałem wyciągać rękę ku masywom górskim mojego biurka z pozycji leżącej na materacu? życie w pokoju "na japończyka" wygrało i smarkałem w rękaw. rano po przebudzeniu pierwsza od kilku godzin chusteczka, szybko na rower (15/7,1/28,4/166 czyli trochę lepiej niż wczoraj), następnie polopiryna, gorąca herbata i gorący prysznic.

młody bóg. ale tylko zdrowiem, broń boże ciałem czy facjatą ;P

następnie przysiad przy komputerze i rozpoczęcie pracy nad plakatem do psychodelicznego spektaklu o sklepie internetowym, który jest w lesie...

w trakcie pracy kilka przerw na rozluźnienie myśli np.: na ogarnięcie biurka, zmycie naczyń, jakieś marne sniadanie i potem do wieczora projekt, projekt, projekt.

aż w końcu nie wytrzymałem tego gapienia się w monitor i uderzyłem "częprendzej" w stronę komórki, która swoimi błogosławionymi mocami i szamańskim rytuałem wysłała moją wiadomość z błagalną prośbą o ratunek i kawę.

wybrałem się z domu błyskawicznie, zemściłem się słodko bo zemsta słodką jest, kawa zamieniła się w czekoladę z rumem (wieczorna terapia zdrowotna, część druga), a następnie zupełnie przypadkiem poprosiliśmy o karafkę białego wytrawnego i małą deskę serów. była ona tak mała, że właściwie dziękowałem Bogu za brak obiadu w dniu dzisiejszym. nakarmieni winem z serami, owocami i warzywami postanowiliśmy rozwiązać milczenie w pewnych jednostronnie oczywistych sprawach. karty na stół, ot co!

potem napiwek, do widzenia, moja mama doskonale gotuje, dobranoc i jestem znów w domu męcząc plakat.

było nie było, za kolejny taki wieczór poza domem dam się zabić. jest po co żyć.

1 komentarz:

  1. chcesz to ci bańki postawie :D
    -som-
    (w sensie sister of mercy, ale som to prawie osom, więc mów mi stinson!)

    OdpowiedzUsuń