niedziela, 28 lutego 2010

nowy rok dzień pięćdziesiąty ósmy.

ależ masakra...

ponad pół doby snu. regeneracja!

wczoraj znów brak notatki i roweru więc dziś będą karniaki.

przedwczorajszy rower - znów 7km, więc ustala mi się jakaś norma, do wakacji trzeba będzie to ładnie podkręcić, żeby można było śmigać potem po mieście dwoma kółkami i zgarniać mandaty za przekraczanie dozwolonej prędkości. dodatkowo dla porównania zacząłem zapisywać spalone kcale i średni puls.

dzień 56: 15min/7,0km/887kcal/p145
dzień 57: 15min/7,0km/891kcal/p137
dzień 58: ponownie null...
dzień 59: się zaraz okaże. zgodnie z zasadą dziś 2 razy.

impreza z pasożytami udana. napity, wybawiony, poznany ze świetnymi ludźmi, żyć nie umierać, rano kac bo znów wypiłem piwo po drinku z wódką... wielkie dzięki dla M za szklankę wody.

no ale mimo bólu głowy i ogólnego niewyspania, które mi ostatnio towarzyszy muszę powiedzieć, że śpi mi się ostatnio doskonale. że się nie wysypiam to jest inna sprawa, ale to nie wszystko - na niczym się nie potrafię skupić.

jak tylko wróciłem do domu zasiadłem do autocada i archicada, rozkminiając hotel piast. nie na długo, bo za chwilę odebrałem telefon od osoby która miała być w tym momencie w pracy. "zwolniłam się, jem czekoladę - no to wpadnij do mnie, pogadamy - ok ale będę krzyczeć".

czasem człowiekowi puszczają nerwy. jakoś to znajomo brzmi.

potem wspólny obiad, spacer "na skróty" i powrót do pasjonujących programów CAD. i tak do wieczora. w końcu zmulony niewyspaniem i nadmiarem pracy poszedłem spać, w międzyczasie obudzony na nowe wrażenia smakowe w postaci ciotkowego fondue i ponownie sen. i tak do dziś do 10:00...

dzień dobry, jest kolejny, pięćdziesiąty dziewiąty dzień nowego roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz