no ale dobrze, że to nie lenistwo, tylko brak czasu.
tak, wczorajszy dzień był obfity. rano powstałem o 11, zupełnie na luzaku, skoro zajęcia na 1315. pogoda była na prawdę świetna, nie to co teraz - znów prószy śnieg... wsiadłem na rower, o którym więcej za chwilę, zjadłem śniadanie - jak nigdy przed zajęciami po czym udałem się leniwie na autobus. śmignąłem szybko, na uczelni byłem wręcz przed czasem. o godzinie 13:16 już wychodziłem. profesor jeździ sobie na nartach, toteż mamy wolne.
po uczelni pleciuga, a potem obiecany parę dni temu obiad. zupa - mmmm, naleśniki - szkoda, że tak bardzo najadłem się zupą. atmosfera najedzenia była tak sprzyjająca, że ucięliśmy sobie sjestę z prawdziwego zdarzenia.
przebudzenie o 17:36 oznaczało jedno - trzeba szybko działać, w końcu wieczorem impreza, a pan organizator powinien się tam pojawić w miarę możliwości trochę wcześniej. po drodze do domu małe zakupy w celu wykonania muszych oczu (2 x 6pln za sitko z kerfura), w domu ponownie rower, szczyt inżynierskich możliwości platera w zamianie szkieł w okularach na siatkę z sitek, walka z kompem, zupełnie nie udana, przez którą na artparty znów nie było krecika w mieście, i w końcu zgarnięcie bannera i wyruszenie w stronę klubu.
impreza pełna ludzi, pełna ulubionych znajomych. i nawet mimo niezbyt obfitego picia dość zapomniana. kolejny raz popełniłem piwo po wódce, więc efekty jak zwykle - szpadel.
o tym co się działo pod koniec dowiedziałem się już z relacji - szału nie było, ale kilka śmiesznych historyjek usłyszałem. na noc do domu nie wróciłem, była lepsza opcja.
a teraz już u siebie, komp wciąż odmawia posłuszeństwa, zaraz rower i jak zdążę to polecę do pleciugi.
z rowerem w ogóle chyba już w miarę zacząłem działać jak człowiek. dnia wczorajszego przejechałem 2x 15 minut rano i wieczorem w ramach odrabiania za dzień 53. ostatecznie okazało się, że skala trudności jest 10 stopniowa, ale trzeba mieć szczęście, żeby dziesiątka w ogóle zaskoczyła. jakkolwiek jednak - dokręcam do końca i śmigam sobie przez 15 minut na spokojnie, na końcu i tak mam zadyszkę. ostatnie wyniki:
dzień 52 - 15min/5,9km
dzień 53 - null
dzień 54 - 15min/6,5km + 15min/6,7km
i wsio, wieczorem już raczej powinienem wrócić do porządku codziennego pisania.
jest dzień pięćdziesiąty piąty nowego roku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz