środa, 24 lutego 2010

nowy rok dzień pięćdziesiąty czwarty.

wiem. nie dość, że wczoraj nic, to jeszcze dziś nadrabiam pisanie dopiero po południu...

no ale dobrze, że to nie lenistwo, tylko brak czasu.

tak, wczorajszy dzień był obfity. rano powstałem o 11, zupełnie na luzaku, skoro zajęcia na 1315. pogoda była na prawdę świetna, nie to co teraz - znów prószy śnieg... wsiadłem na rower, o którym więcej za chwilę, zjadłem śniadanie - jak nigdy przed zajęciami po czym udałem się leniwie na autobus. śmignąłem szybko, na uczelni byłem wręcz przed czasem. o godzinie 13:16 już wychodziłem. profesor jeździ sobie na nartach, toteż mamy wolne.

po uczelni pleciuga, a potem obiecany parę dni temu obiad. zupa - mmmm, naleśniki - szkoda, że tak bardzo najadłem się zupą. atmosfera najedzenia była tak sprzyjająca, że ucięliśmy sobie sjestę z prawdziwego zdarzenia.

przebudzenie o 17:36 oznaczało jedno - trzeba szybko działać, w końcu wieczorem impreza, a pan organizator powinien się tam pojawić w miarę możliwości trochę wcześniej. po drodze do domu małe zakupy w celu wykonania muszych oczu (2 x 6pln za sitko z kerfura), w domu ponownie rower, szczyt inżynierskich możliwości platera w zamianie szkieł w okularach na siatkę z sitek, walka z kompem, zupełnie nie udana, przez którą na artparty znów nie było krecika w mieście, i w końcu zgarnięcie bannera i wyruszenie w stronę klubu.

impreza pełna ludzi, pełna ulubionych znajomych. i nawet mimo niezbyt obfitego picia dość zapomniana. kolejny raz popełniłem piwo po wódce, więc efekty jak zwykle - szpadel.

o tym co się działo pod koniec dowiedziałem się już z relacji - szału nie było, ale kilka śmiesznych historyjek usłyszałem. na noc do domu nie wróciłem, była lepsza opcja.

a teraz już u siebie, komp wciąż odmawia posłuszeństwa, zaraz rower i jak zdążę to polecę do pleciugi.

z rowerem w ogóle chyba już w miarę zacząłem działać jak człowiek. dnia wczorajszego przejechałem 2x 15 minut rano i wieczorem w ramach odrabiania za dzień 53. ostatecznie okazało się, że skala trudności jest 10 stopniowa, ale trzeba mieć szczęście, żeby dziesiątka w ogóle zaskoczyła. jakkolwiek jednak - dokręcam do końca i śmigam sobie przez 15 minut na spokojnie, na końcu i tak mam zadyszkę. ostatnie wyniki:

dzień 52 - 15min/5,9km
dzień 53 - null
dzień 54 - 15min/6,5km + 15min/6,7km

i wsio, wieczorem już raczej powinienem wrócić do porządku codziennego pisania.

jest dzień pięćdziesiąty piąty nowego roku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz