sobota, 20 lutego 2010

nowy rok dzień pięćdziesiąty.

50 to piękna okrągła liczba...

tak samo piękna, jak cały miniony dzień.

mimo jakichś przeróżnych koszmarów, budzenia się co chwila przez całą noc i ogólnego porannego połamania, powstałem o umówionej godzinie. no ale budzik śliczny to i się wstaje z miłą chęcią.

szybkie ogarnięcie, śniadanie (jak nigdy) i plater wypadł z mieszkania i po raz kolejny - nie tylko nie spóźniony, ale wręcz za wcześnie.

poczta, a potem przegrany zakład o sukienkę. przegrałem zakład = wygrałem robienie niespodzianki, która już jest u wykonawcy i tylko czekać, aż będzie gotowa!

szybki marsz do restauracji, otwarcie, kawa, miłe chwile i zapas energii na cały dzień.

powrót do domu, odbiór plakatów, finisz ze zleceniem, wizyta E, po czym rower (15/8,7/34,8/160, czyli wciąż wykręcam lepsze wyniki. w planach lekkie modyfikacje treningów)

w trakcie kawy z E - telefon od G i propozycja rozpykania malibu - bezwzględna aprobata, toteż po rowerze z pełnym ekwipunkiem udałem się w stronę centrum, gdzie w doborowym towarzystwie oczekiwałem na wieści o skarbach z restauracji, które w końcu udało się odebrać koło 11stej. impreza była krótka, plater został barmanem więc wszyscy dość szybko zaznali wspaniałego humoru i wyruszyliśmy do hormona, gdzie spotkałem moją ulubioną personifikację pleciugi oraz wielu innych, jak zwykle, znajomych. w tym m.in M i N, którzy za namową zaczęli również pisać.

ewakuacja z "trzeciego domu" nastąpiła bezzwłocznie, po długim spacerze wstąpiłem jeszcze na okrutnego kebaba, a teraz siedzę i tłukę w klawiaturę o tym co jeszcze z dziś pamiętam.

jakkolwiek ogólnikowo zacząłem się ostatnio wysławiać - podsumuję - sukienka spisała się doskonale, G i S należy się darmowe piwo do końca życia, M i N życzę wytrwałości, a cały ostatni tydzień należy zaliczyć do "życiowych", bo jeśli bozia da, te siedem dni będzie miało znaczący wpływ na moją przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz