środa, 6 października 2010

"nowy rok" dzień dwieście siedemdziesiąty siódmy.

poniedziałek.

nie taki straszny. w pracy po jedenastej, załatwiony fax, około 12:00 wyjazd na goleniowskie lotnisko. najpierw rozmowa w sali konferencyjnej, później obwiezienie po płycie i zapleczu. to małe lotnisko, ale i tak robi wrażenie. niesamowite, tym bardziej że nie każdemu zdarza się możliwość wyjścia daleko poza terminal.

cała wyprawa zajęła kilka godzin, wracaliśmy obeznani z tematem, a jednocześnie przesiąknięci samym miejscem.

dodatkową korzyścią na wyjeździe był telefon w sprawie rysunku. mamy więc już dwie osoby :)

wróciliśmy do pracy mając informację, że dzieje się tam jakaś wielka impreza... a tu drzwi zamknięte, jakieś nieporozumienie. nie czekałem więc długo i polazłem do siebie.

po ogarnięciu kota odebrałem K z pracy i zdaje się poszliśmy na zakupy zreperować ubytki codziennego żywota. prócz rzeczy oczywistych w koszyku znalazło się winko, ser brie, mozzarella, i bagietka z masełkiem.

wieczór minął więc przy filmie kac vegas, butelce i smacznych przekąskach. było zabawnie - wino i komedia wprawiły nas w dobre nastroje, a jednocześnie mocno uśpiły, co w sumie nie było złym efektem, bo rano... trzeba wstać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz