piątek, 15 października 2010

"nowy rok" dzień dwieście osiemdziesiąty siódmy.

czwartek.

poranek nie był jakiś uporczywy, w końcu kota siedziała na piastów. do biura się jakoś specjalnie nie spieszyłem, bo i tak niewiele tam było do roboty. posiedzieliśmy z A, pogadaliśmy, ponarzekaliśmy i o 16 zwinęliśmy tyłki do domów.

i tu się dopiero zaczęło dziać. otóż 14 października 2010 roku po raz pierwszy własnoręcznie obsłużyłem pralkę. i to dwukrotnie! tym samym pogwałciłem swoje dziecięce marzenie, by się tego nie tykać przez całe życie. żyłem w zgodzie z naturą nie ogarniając tego urządzenia, zawzięcie twierdząc, że mogę sobie programować strony internetowe, ale programowanie pralki to już wyższa jazda, że do tego na pewno trzeba zrobić doktorat. okazało się niestety, że nie trzeba do tego nawet magistra i że to wcale nie jest takie skomplikowane. tylko szczerze mówiąc wolę myć gary.

no ale nic. poprałem, wywiesiłem wszystko do suszenia, w międzyczasie wciągnąłem kilkadziesiąt stron czarnej listy. potem zgarnąłem banerek na imprezę i ruszyłem na podbój Alter Ego. po drodze odebraliśmy z P baner Łowców Przygód i polecieliśmy do klubu.

ugadaliśmy wszystko bez problemu. po chwili trzeba było wyjść na dworzec, gdzie jednocześnie niemal przyjechali K i M. dwie pieczenie na jednym ogniu, nie ma co.

potem znów Alter. tym razem jedno wielkie zamieszanie, szykowanie prezentacji, drobne kłopoty techniczne i z piętnastominutową obsuwą w końcu wystartowaliśmy.

wszystko by było pięknie ładnie gdyby nie dopadł mnie ból głowy. dotrzymałem do końca wykładu, wymieniłem uściski dłoni z Michałem i Mikołajem i zawinąłem się z tego już głośnego od muzyki miejsca.

po drodze nie wiem skąd wpadło mi do głowy drobne przemyślenie na temat mojego pokolenia, tak strasznie bojącego się tematu posiadania potomstwa. nie wiem co się z ludźmi stało, ale czasy tak się zmieniły, że chyba boimy się odpowiedzialności na tyle, że mimo odpowiedniego wieku nadal jesteśmy gówniarzami.

odebrałem kota, czekając chwilę z drugim sierściuchem w przedpokoju. w końcu po zabawnym nieporozumieniu czarny dał się grzecznie wpakować do koszyka i poszliśmy. "młody" przez całą drogę nie pisnął ani razu. w domu dopadł mnie nagle mały głód. nie mając zatem wiele wciągnąłem na sucho kawał kiełbasy. kot chodził i tylko mruczał, żeby mu dać. jest już dużym dzieckiem, więc nieco mu się dostało. co więcej był przez wieczór tak grzeczny, że aż głupio było wyrzucać go z materaca, więc wpakował się pod kołdrę, położył mi się na klacie i poszliśmy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz