czwartek, 14 października 2010

"nowy rok" dzień dwieście osiemdziesiąty szósty.

środa.

weszliśmy do naszej "dwójki". była pierwsza w nocy. perspektywa niezbyt ciekawa - nieco po czwartej należało już się pakować i jechać na dworzec. o piątej dwadzieścia jeden mieliśmy pociąg.

próbowałem przesiedzieć te 3 godziny, ale po obejrzeniu paru durnych urywków z telewizji, po tym jak wypiłem  przy tym wszystkim jakieś pół litra wermuta - nie dało się. przyciąłem komara i nie słyszałem nic. 3 budziki pewnie dzwoniły, bo telefon zmienił swoje miejsce z szafki na łóżko G, zatem obudziło mnie szarpanie za chabety.

czułem się jak widmo. nie pamiętam nawet kiedy i jak dotarliśmy na dworzec. z taksówki wciąż niewiele było widać, bo nocna mgła nie dawała zajrzeć dalej niż na dziesięć metrów w jej głąb.

w końcu wylądowaliśmy w przedziałach. pociąg niemal cały pusty, więc przynajmniej tyle dobrze, że o tej porze mieliśmy duuużo miejsca. każdy z nas się rozłożył i...

... i obudziliśmy się jakoś w poznaniu po 12:00. wspaniale. niemal 8 przespanych godzin, więc nie było tak źle.

pogadaliśmy o występach, padły jakieś ustalenia na przyszłość. potem usiadłem do książki którą zakończyłem czytać tuż przed Szczecinem Głównym na półtorej strony przed ostatnim zdaniem.

dotarłem do domu na piechotę, napawając się miastem. przez półtorej godziny, które miałem do SZPAK'owego spotkania zdążyłem się ledwie umyć i coś zjeść. dokończyłem też półtorej strony wielkiego chrztu i poleciałem znów w stronę dworca do Alter Ego.

powiem tak - mieliśmy się śmiać przy kabaretach, a tymczasem ze śmiechem nie miało to nic wspólnego. tanie żarty obsypywaliśmy co najwyżej ironicznymi parsknięciami. drogie kabarety - Z CZYM DO LUDZI!?!? z jakichś piętnastu ekip wybraliśmy ledwie dwie. żenua.

jako że nie było na co patrzeć - mogłem wcześniej pojawić się u K i P. pogadaliśmy o naszych wspólnych pomysłach, o tym co się udało, a co jak zwykle nie. poza tym otworzyłem się odrobinę także prywatnie. zeszło ze mnie trochę powietrza i było mi znacznie lepiej.

ustaliliśmy kilka wspólnych planów i jakoś po dziesiątej opuściłem zacne towarzystwo, aby odebrać kotę.

kota miała się dobrze, jednak padły na niego podejrzenia, że, za przeproszeniem (cytuję) zjebał się do wanny. rozmazane kupsko i gówniane ślady małych, kocich stópek nie dawały szans na skierowanie podejrzeń na kogoś innego, ale jakimś cudem kot został tam na jeszcze jeden dzień.

i w końcu dzień dobiegł końca. przed zaśnięciem pkp.pl, potem jeszcze strona z busami, ostatni telefon. w tle muzyka, która towarzyszy mi od piątku dzięki M - Bat For Lashes, a na poduszce książka. tym razem kryminał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz