niedziela, 2 stycznia 2011

"nowy rok" dzień trzysta sześćdziesiąty czwarty.

na dzień przed sylwestrem wszyscy wstawaliśmy o okrutnej, szóstej piętnaście. szykowała się długa wyprawa. podstawiony bus zawiózł nas na linię startu do niedalekiego Radkowa.

było siedemnaście na minusie, ale już po kilku krokach pod górkę część osób pozdejmowała czapki. wspinanie się w narzuconym tempie szybko rozgrzewało. wiele pary uleciało z ust, na szalikach, zarostach i włosach osadzał się szron. co chwilę postój. początek był wymagający, dość stromy. potem było już lepiej. widoki i satysfakcja umilały wycieńczającą wyprawę.

główny postój odbyliśmy w schronisku na Szczelińcu. na każdym takim wyjeździe musi się wydarzyć coś, co zapamiętają wszyscy. to nigdy nie jest coś doniosłego, raczej głupiego. K straciła na barierce kawałek języka. temat przewijał się do końca naszego pobytu i na pewno szybko nie umrze.

dalsza droga była bardzo lekka, żadnych trudnych odcinków, może poza nie przetartymi szlakami, gdzie chodziliśmy w śniegu po kolana.

przebrnęliśmy przez pierwszy etap, udało się też przejść drugi, jednak przy trzecim zrezygnowaliśmy i poszliśmy drogą do ośrodka. jak na pierwszy raz to było i tak bardzo dużo.

na miejscu przygotowywanie wspólnego posiłku, małe zakupy, dużo reddsów, wciąż planszówki i powolne knucie sylwestrowego wypadu. tym razem trasa na południe.

niemal jak klątwa - po trzech reddsach padłem i zasnąłem. zanim jednak na dobre zapadłem w sen obudził mnie P, kładąc się koło mnie i zmuszając do dopicia jeszcze połowy puszki. zaczęliśmy gadać o pierdołach, potem dosiadł się M i razem przegadaliśmy jakiś czas na temat chowu kurczaków, planując gołębnik pod zlewem i śpiewając Chopina. było nie było kończył się rok Chopinowski, zatem godnie go uczciliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz